Informacja
W niewoli uczuć (23) - Soon :D
INFORMACJA
PDF do ściągnięcia
Klik

Obserwatorzy
Polecam tu zajrzeć
-
2 miesiące temu
-
3 miesiące temu
-
-
-
-
8 lat temu
-
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
10 lat temu
-
10 lat temu
-
10 lat temu
niedziela, 12 stycznia 2014
14:02
Odcinek 14
Wyjątkowo droga, którą jechał
przypominała mu do złudzenia okoliczności z dnia wypadku. Było ciemno, śnieżnie
i nawet w radiu leciały podobne piosenki. Gdzieś w połowie drogi zerknął na znak,
który kierował na zjazd, na którym mieli ten nieszczęsny wypadek. Pchany jakimś
dziwnym impulsem, włączył kierunkowskaz i zjechał tam. Było zupełnie, jak
wtedy. Znowu nie było widać drogi ani sąsiadującej niedaleko stacji benzynowej. Zatrzymał się dokładnie w miejscu, gdzie
ciężarówka w nich uderzyła. Włączył awaryjne światła i wysiadł z samochodu.
Natychmiast owiał go przeraźliwy chłód. Stał tak oparty o samochód, a obrazy z
wypadku przesuwały się w jego głowie, jakby to wszystko przeżywał od początku.
Łzy same spłynęły mu po policzkach, zupełnie nie wiedział, dlaczego tam stał i rozpamiętywał
to. Żyli, obaj. Nawet, jeśli Tom był w śpiączce – żył. A on stał tam tak, jakby
stracił coś najcenniejszego i teraz wrócił tam, żeby to odzyskać. Spojrzał w
dal, dostrzegając jadącą w jego stronę ciężarówkę. Poczuł, jak wszystko na
chwilę w nim zastyga. Serce podeszło mu do gardła, a w żołądku poczuł tak straszliwy
ucisk, że mało nie zwymiotował z bólu. Światła ciężarówki zbliżały się, a jego
ogarnęła taka fala paniki, że rzucił się biegiem w stronę pola, skacząc w rów,
a potem, wygrzebując się z niego po drugiej stronie, biegł przed siebie, co sił
w nogach, aż się za coś zaczepił i upadł. Odwrócił się i patrzył, jak
ciężarówka zbliża się do auta, które zostawił na poboczu, ale po prostu
przejechała obok i pojechała dalej, zostawiając tylko tumany śniegu, które
wzbijały się z pod pędzących kół.
W tym momencie coś w nim pękło, nie wytrzymał, to było
ponad jego siły. Wszystko sprzysięgło się przeciw niemu. Ludzie, którym ufał najbardziej,
okoliczności, nawet pogoda. Rozpłakał się. Leżał na śniegu i płakał, dławiąc
się własnymi łzami.
- Pomóż mi Boże! – zaczął wołać. – Pomóż mi, bo nie daje
sobie rady. Nie wiem, co robić. Nie zabieraj mi Toma! Zabierz wszystko, co chcesz,
tylko nie jego! Błagam cię!
Siedział na śniegu jeszcze dobre parę minut, uspokajając
się. W między czasie jeszcze kilka innych aut przejechało, ale nic się nie wydarzyło.
Tamtego dnia, mieli po prostu pecha. Nic więcej.
Pozbierał się, czując, że dłonie kompletnie mu skostniały.
Cały trząsł się z zimna. Wiatr jeszcze bardziej potęgował chłód, a tam na tym
polu w szczególności go nie oszczędzał. Otrzepując się ze śniegu wrócił na
drogę. Wsiadł do auta i ruszył, dociskając pedał gazu do oporu. Wyjechał na
autostradę i nie zważając na warunki na drodze, gnał. Nie czuł już strachu, gdzieś
wewnątrz siebie zaczynał odczuwać spokój, jakby pogodził się z losem i tym, co
może się stać, jakby zdecydował się poddać, odpuścić i samemu zniknąć. Ale na
drodze nie było ani jednego samochodu, jak na ironię ani za nim ani przed nim, aż
nierealne, ale jechał już dobre 10 minut i nikogo ani nie minął, ani nikt nie jechał
za nim. Nagle dotarły do niego słowa piosenki, która leciała w samochodzie.
„Whisper softly, see me hiding. (Szepcz
łagodnie, teraz znajdź mnie)
Would you seek me again? (Czy
obierzesz dobry cel?)
Asked you kindly,
sleep won't find me (Z tym pytaniem znów nie zasnę.)
I'm alone once again
(W
samotności znajdę się.)
And I told you I
wasn't here (I mówiłem ci, że mnie tu nie było.)
But in the middle of the night you'd appear ( Ale w
środku nocy, pojawiłaś się)
With a whole in your head (W mojej
głowie)
And I told you I
wasn't here…(I mówiłem ci, że mnie tu nie było)
Przypadek? To nie był przypadek. Już od jakiegoś czasu
jego życiem nie rządził przypadek. Przyhamował gwałtownie, po czym zjechał na
pobocze, wsłuchując się w słowa piosenki.
…But in the middle of the night you'd appear (Ale w
środku nocy, pojawiłaś się)
With a whole in your head saying (W mojej
głowie i powiedziałem)
How could this be? (Jak to
możliwe?)
You were drowning,
tried to warn me (Toniesz, próbując mnie
ostrzec)
With your last breath of air (Twoim
ostatnim oddechem powietrza)
When I look into the mirror (Kiedy
patrzę w lustro)
My face will not
appear” (Moja twarz w nim nie pojawia
się)
Łzy znowu popłynęły mu po policzkach.
- Przepraszam Tom. Tak bardzo cię przepraszam. Boże, co ja
wyprawiam? Ty mnie potrzebujesz, a ja…? O Boże, Tom… Obiecałem ci, że będę
uważał, obiecałem ci to… Co ja wyprawiam? – oparł głowę o kierownice i płakał. Poczuł
się znowu zagubiony. Jedna myśl teraz mu krążyła po głowie – Tom. Chciał, jak
najszybciej się z nim zobaczyć, chciał poczuć jego dotyk, jego zapach, usłyszeć
jego głos i nie miało znaczenia nawet to, że będzie się to działo tylko na płaszczyźnie
ich umysłów.
Otarł łzy i ruszył w dalszą drogę. Gdy zajechał na
posesje, zostawił samochód przed domem, nie miał czasu parkować go w garażu.
Wszedł do domu i zaczął się pospiesznie rozbierać. Wbiegł na piętro, robiąc
susy po dwa stopnie, łyknął w pośpiechu tabletkę na sen i poszedł jeszcze do łazienki.
Spojrzał na siebie w lustro. Wyglądał okropnie, czerwone i podkrążone oczy,
policzki czerwone od mrozu i wiatru, który nieźle go na tym polu wysmagał.
Odkręcił wodę, chcąc przemyć twarz i kiedy tylko wsadził dłonie pod wodę,
syknął z bólu, dopiero teraz, zauważając, że skóra na jego dłoniach jest popękana
od mrozu. Starając się jednak zignorować ból, przemył twarz. Przebrał się,
zakładając podkoszulek i smarując pospiesznie dłonie i twarz kremem położył się
do łóżka. Chciał, jak najszybciej znaleźć się przy Tomie, tylko to teraz było
dla niego ważne, miał gdzieś ból dłoni i całą resztę.
Tabletki zaczęły działać i po mimo, że był strasznie roztrzęsiony
i normalnie na pewno nie zmrużyłby oka, to zasnął bardzo szybko.
Ocknął się i pierwsze, co zobaczył, to siedzącego na
brzegu łóżka bliźniaka. Miał dziwny wyraz twarzy.
- Tom?
- Co się dzieje Billy? – zapytał,
a jego głos zabrzmiał bardzo poważnie.
W oczach Billa pojawiły się łzy, nie było sensu udawać,
doskonale wiedział, że Tom musi odczuwać jego emocje.
- Powiesz mi, co się stało,
czy chcesz dalej sam się z tym męczyć?
- Przepraszam – powiedział
cicho Bill.
Tom położył delikatnie rękę na jego dłoni.
- Proszę, powiedz mi. Nie wiem,
co się dzieje, ale czuję to – położył rękę na swojej klatce piersiowej – Czuję
to tu i to bardzo boli.
Bill już nie wytrzymał, rzucił się Tomowi w ramiona i zaczął
płakać. Już się nie hamował. Już nie miał siły udawać. Wczoraj jakoś się
jeszcze trzymał, wypad z Georgiem i Gustavem do kawiarni podniósł go na duchu, ale
dzisiaj wszystko, to co go otaczało, rzuciło się na niego i go pokonało.
Tom objął go mocno tuląc i głaszcząc po plecach.
- Już dobrze, wszystko będzie
dobrze - mówił spokojnie, pozwalając, by Bill się wypłakał.
Nadal nie wiedział, co się stało, że doprowadziło bliźniaka
do takiego stanu, ale czuł, że to musiało być coś naprawdę wielkiego, bo Bill
do tej pory tak się mu rozkleił chyba tylko dwa razy w życiu.
Po paru minutach się uspokoił. Tom nadal tulił go, uspokajając
i ocierając mu łzy z policzków.
Bill podniósł się w końcu i popatrzył mu w oczy.
- Nie wiem, co robić –
powiedział w końcu. - Kiedy jedno jest
dobrze, to co innego się wali.
Tom nic nie mówił, cierpliwie czekał, aż Bill w końcu
powie, o co chodzi.
- Mama znowu się wtrąca w
nasze życie. Przyszła dzisiaj z Gordonem do szpitala. Zobaczyła, że masz podłączone EEG i znowu
zaczęła, że cię męczę, że nie pozwalam ci spokojnie odejść. Powiedziała, że
chyba oszalałem i że ona tego tak nie zostawi, że jeszcze dzisiaj skontaktuje
się z prawnikami, żeby odebrać mi prawa o decydowaniu o twoim życiu i zakończy to.
- Nie może tego zrobić – powiedział
Tom.
- Może, dzwoniłem do Wernera i
powiedział, że jeśli uda się jej orzec, że jestem nie poczytalny, a po kilku incydentach,
jakie miały miejsce będzie miała podstawy, to mogą mi ciebie odebrać. Tom,
jeśli ona to zrobi, jeśli wygra proces, jeśli coś ci zrobi, zabije się! Przysięgam,
nie zostanę tu bez ciebie, nie chcę, nie potrafiłbym.
- Nie mów tak – Toma aż ścisnęło
coś w środku.
- Byłem tam dzisiaj -
powiedział znienacka.
- Gdzie?
- Tam, na miejscu wypadku.
- Bill…
- Wiesz, że dzisiaj jest
dokładnie taka sama pogoda jak wtedy? Pada śnieg, jest straszna zawierucha, zobaczyłem
ten znak zjazdu i po prostu zjechałem tam. Zaparkowałem dokładnie w tym samym miejscu,
gdzie byliśmy uwięzieni w samochodzie.
- Po co to zrobiłeś?
- Nie wiem... Po prostu musiałem.
Nie pytaj mnie, bo nie wiem. Wysiadłem z auta i stałem na drodze, a wspomnienia
powróciły tak, jakby to działo się właśnie w tamtym momencie. Dokładnie wszystko
sobie przypomniałem, każdy detal. Kolor. Zapach. Dźwięk i to wszystko w zwolnionym
tempie. Uderzenie. Pękającą w drobny mak szybę i wpijające się w twarz kawałki
szkła. Potworny chłód, który wtargną do środka. Ciebie i to, że nie widziałem
pary wydychanego przez ciebie powietrza.
Tom zmarszczył brwi, ciężko było mu to słuchać. Czuł to,
w tym samym momencie, kiedy Bill stał w tamtym miejscu, przywołując
wspomnienia, on to czuł. Nie rozumiał, co się z nim dzieje, kiedy w pewnym
momencie ogarnął go lęk, ale to nie był jego lęk, tylko Billa. Teraz to
rozumiał.
- Zamyśliłem się – opowiadał dalej
- …a po chwili oślepiły mnie światła ciężarówki, podobnej do tamtej, która w
nas uderzyła. Tak bardzo się przeraziłem, że zacząłem uciekać w głąb
pobocza. Daleko nie dobiegłem, bo zaczepiłem
się za coś i upadłem. Ale nie wstawałem,
leżałem tam i ryczałem, z bezsilności, rozumiesz? Pomyślałem, że to już koniec,
stracę cię.
- Czułem twój ból, Bill. Czułem,
że coś się stało. Nadal czuję niepokój i to jest strasznie nieprzyjemne
uczucie. Prosiłem cię, żebyś się nie zmagał z tym wszystkim sam.
- To nie wszystko – przerwał
mu. – Myślisz, że tylko to mnie doprowadziło do takiego stanu? Wczoraj kurier
przywiózł papiery z ubezpieczenia.
- Mówiłeś.
- Tak, a ty nie zapytałeś, co w
nich było, na szczęście.
- A co było?
- To, że więcej nie będą opłacać
twojego pobytu w szpitalu.
- No i? – zapytał chodź podświadomie
wiedział, co.
- Koszty są tak ogromne, że
nawet, jeśli zacznę opłacać to, na własną rękę, to kasy na to długo nie
starczy.
Tom zamyślił się, odwracając głowę w stronę okna. To było
oczywiste, teraz decyzja matki, jej słowa, była dla niego oczywista. Ona miała
rację i wcale nie chodziło o to, że chciała pozbyć się problemu, tylko ratowała
Billa. Chciała ochronić to, co jej jeszcze zostało. Matka czuje i widzi rzeczy,
których nie zrozumie nikt inny. Nie miał do niej o nic żalu, nie był na nią
nawet zły za to, że walczyła. Czuł się nawet dumny, że ma taką matkę. Żałował
tylko, że Bill tego nie dostrzega, chociaż, gdyby dostrzegał, już by go tu nie
było, a gdzieś tam miał nadzieję, że może, kiedyś zobaczy coś więcej niż dom
wytworzony w jego własnym umyśle, do którego wpuścił tylko Billa. Bliźniaka,
którego w tym momencie krzywdził miłością do siebie. Uwiązał go do siebie, w ogóle
o nim nie myśląc, o jego dalszym życiu. Zresztą, jak ono teraz wyglądało? Życie
między szpitalem, domem i snem, to nie była przyszłość, jaką widział dla brata.
Odetchnął głęboko i popatrzył na bliźniaka.
- Posłuchaj, Billy… Czasami
wydaje się nam, że podjęcie pewnych decyzji jest dla nas złe, ale…
- Zamknij się! – przerwał mu. -
Nie chcę tego od ciebie usłyszeć, rozumiesz? Nawet się nie waż mi tego mówić.
- Ale czego? – Tom nie do
końca był pewny, czy myśli o tym samym, co brat.
- Dobrze wiesz. I gówno mnie
to obchodzi, jak to zrobisz! Masz się obudzić, rozumiesz?! Nawet, jeśli będę musiał
płacić za każdy dzień twojego pobytu w szpitalu, to zrobię to. Sprzedam wszystko,
nawet swoją nerkę, wątrobę, czy cokolwiek innego, bez czego można żyć, a jest
coś warte, rozumiesz? Będę dotąd cię męczył, aż się w końcu obudzisz! Nie
uwolnisz się ode mnie!
- Bill… - Tak rozżalonego bliźniaka
Tom nigdy jeszcze nie widział. Dziwnie się poczuł. Bał się o Billa. Został z
tym wszystkim zupełnie sam. Geo i Gustav mu w tej chwili nie pomogą. Matka tym bardziej,
może chciała dobrze, ale w tym momencie podejmowała najgorsze z możliwych
decyzji. – To jak mam ci pomóc? – zapytał.
Bill spojrzał mu w oczy.
- Obudź się. Obudź się Tom.
- Bill, chcę, bardzo chcę, ale
nie wiem jak.
- Masz się obudzić natychmiast,
rozumiesz?! Ona mi cię zabierze, zabierze i zabije. Musisz się obudzić! No
dalej, postaraj się! – zaczął szarpać Toma za bluzę.
- Uspokój się! - Tom chwycił
go mocno i położył się na nim na łóżku. Bill jeszcze chwilę wyrywał się, krzyczał,
prosił i płakał na zmianę, ale Tom nie reagował, tylko mocno go trzymał. Bill musiał
poczuć się bezpieczny, musiał wiedzieć, że on tu jest, bardzo go kocha i nigdy nie
zostawi z problemami samego. Musiał w to uwierzyć nawet, jeśli kontakt, jaki ze
sobą mieli, był tylko przez sen.
- Kocham cię Bill. Kocham, słyszysz?
– powtarzał mu to w kółko.
Po paru minutach Bill się w końcu uspokoił. Tom, czując
to, puścił go i podniósł się, patrząc mu w twarz.
- Przepraszam – wydusi z siebie
Bill.
- Za co mnie przepraszasz?
- Za to, co powiedziałem. Nie
miałem prawa ci rozkazywać.
Tom pokręcił głową, że to nieważne.
- Pocałuj mnie… jeśli mnie
jeszcze kochasz – poprosił Bill.
- Jeśli? O czym ty mówisz? Na litość
boską, Billy! – chwycił go oburącz za twarz i wpił się w jego usta, całując go
tak, żeby zabrakło mu tchu, żeby to poczuł, żeby uwierzył, cokolwiek byle, by w
końcu zrozumiał, jaki jest dla niego ważny. – Kocham cię – powiedział mu szeptem
do ucha, odrywając się od jego ust, by po chwili znowu obdarować go pocałunkami,
nie tylko w usta. Całował go bardzo zachłannie, w szyje, w policzki, brodę, w obojczyk,
po czym znowu zatapiał się w jego ustach.
Bill nie był dzisiaj zbyt kreatywny, był bierny, ale Tom
się tym nie zrażał. Im bardziej Bill pozostawał obojętny na jego pieszczoty,
tym intensywniej go całował. Po chwili jednak zobaczył, że bliźniak po prostu zasnął
w jego ramionach.
- Och Billy… - uśmiechnął się
lekko. - Śpij, zmęczyłeś się tym płaczem - przykrył go i poszedł do kuchni. Pomyślał,
że kiedy Bill się prześpi i napije gorącego kakała, które zamierzał mu zrobić,
poczuje się na pewno lepiej.
Ale wiadomości, jakie usłyszał też mu ciążyły. W tej
sytuacji naprawdę jedynym wyjściem byłoby, pomijając jego śmierć, bo wiedział,
że Bill zabiłby się, więc tego nawet nie rozważał, a także poza odłączaniem go
od respiratora, było by, gdyby się obudził z tej śpiączki. Tylko, jak miał to
do cholery zrobić? Starał się już od przynajmniej miesiąca i nic mu z tego nie
wychodziło. Nawet nie wiedział, w którą stronę powinien iść. Czy może powinien katować
się wspomnieniami, żeby jego mózg się pobudził na tyle, by się wybudzić. Czy
wręcz przeciwnie, powinien zresetować się odpłynąć, nie myśleć. A może coś
jeszcze innego było kluczem?
Siedział w kuchni, pijąc już drugi kubek kakała, kiedy w drzwiach
pojawił się Bill.
Spojrzał na niego.
- Już się wyspałeś?
- Przepraszam – wydusi z
siebie bliźniak i podszedł do niego, przytulając się.
- Nie przepraszaj.
- Rozhisteryzowałem się. Przerosło
mnie to wszystko. Nie miałem się nawet, komu wyżalić. Nie chciałem cię martwić,
a w końcu i tak wszystkim cię obarczyłem, jak zwykle.
- Co ty opowiadasz? Niczym
mnie nie obarczyłeś, ani teraz ani nigdy. Siadaj i napij się kakała. Posadził go na swoi miejscu, a sam wstał i zalał
mu gorącego napoju.
- Dzięki – powiedział Bill, upijając
łyk.
- Nigdy więcej nie mierz się z
problemami sam, słyszysz? – odezwał się Tom, siadając na przeciwko niego. – Po
to mnie masz, żebyś mi o wszystkim mówił. Pamiętasz, w czym tkwi siła braci Kaulitz?
- Że mają siebie.
- Właśnie. I pamiętaj o tym.
Ja tobie mówię o tym, co mnie gryzie i chcę, żebyś ty mi też mówił, bez względu
na to, jakie mamy teraz okoliczności. Pamiętaj Bill, ja czuję twój lęk. Czuję
każdą twoją emocję i to mnie boli. Chcesz, żebym cierpiał?
- Nie.
- Nie mogę pójść i opierdolić,
czy nawet przyłożyć komuś w ryj, tak jakbym to zrobił normalnie, znasz mnie
przecież. Bardzo bym chciał, ale nie mogę. I na razie, przynajmniej na razie, jedyne,
co mogę zrobić to cię wysłuchać i doradzić.
No i przytulić.
- Wiem. Kocham cię Tom. Tak
bardzo cię kocham, nawet nie masz pojęcia jak bardzo.
- Billy… - Kolejny raz Bill
zawisł na szyi Toma. Tulił się do niego dłuższą chwilę, wcale się, nie
przejmując, że wisi na nim, a do lekkich nie należał, gdy w pewnym momencie oderwał
się od niego jak poparzony, patrząc na niego
w dziwny sposób.
- Co? – zdziwił się Tom. – Co
się stało?
- Wiem, co zrobię – wypalił
nagle. – Nie zabierze mi ciebie. Nie będzie miała możliwości, choćby się starała
nie wiem jak. Że też wcześniej na to nie wpadłem – i po raz pierwszy odkąd się
dzisiaj pojawił, uśmiech zagościł na jego twarzy.
- O czym ty mówisz?
- Zabiorę cię do domu. To rozwiąże
wszystkie problemy, łącznie z opłatami za pobyt w szpitalu.
- Jesteś pewny, że to da się zrobić?
- Oczywiście. Nie jesteś na ojomie.
A to oznacza, że nie ma żadnych przeciwwskazań, żebym mógł zabrać cię do
domu. Gustav miał rację, za dużo myślę,
a rozwiązanie samo wpadło.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuje za komentarz. Każdy wiele dla mnie znaczy i mobilizuje do dalszej pracy. :*