Informacja
W niewoli uczuć (23) - Soon :D
INFORMACJA
PDF do ściągnięcia
Klik

Obserwatorzy
Polecam tu zajrzeć
-
2 miesiące temu
-
3 miesiące temu
-
-
-
-
8 lat temu
-
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
10 lat temu
-
10 lat temu
-
10 lat temu
niedziela, 12 stycznia 2014
01:46
Odciek 17
Na drugi dzień wszystko było
tak, jak przed każdym koncertem. Robiliśmy próbę, Toma naszła głupawka. Najpierw
wygłupiał się na scenie z Geo, a potem uwziął się na mnie. Uspokoił się dopiero,
kiedy kamerzysta wparował na scenę, chcąc nagrać kilka ujęć do naszego videobloga.
- Kto dzisiaj mnie oprowadzi?
– zapytał.
Spojrzeliśmy po sobie. Ostatnio ja czyniłem honory.
Przedostatnio męczył Georga.
- Ja pójdę – odezwał się Tom.
- Wiesz, że będę zadawał
niewygodne pytania? – zapytał kamerzysta.
- A wiesz, że ja wcale nie
muszę na nie odpowiadać? – uśmiechnął się szeroko i machnął ręką, żeby za nim
szedł. Poprowadził go pod scenę. Pewnie będzie mu pokazywać nasz sprzęt i jak
to wszystko wygląda od zaplecza. Nikt sobie nawet nie zdaje sprawę, że Tokio
Hotel, to nie tylko czterech chłopaków, ale także dziesiątki gitar, kilka
perkusji, kilkadziesiąt mikrofonów i mikroportów, głośniki, oświetlenie oraz
setki kilometrów kabli i to właśnie chciał mu pokazać.
- Powiedziałeś już Tomowi o
tych wakacjach? – zapytał Geo.
- Nie. Jutro po koncercie mu
powiem.
- Żeby się nie okazało, że on
ma inne plany.
- Beze mnie? – odparłem.
- No tak, wy się nie ruszacie
bez siebie.
- No właśnie. Dobra, to jedziemy z tą próbą, bo nigdy jej nie
skończymy.
- Bez Toma? – zapytał Geo.
- Eh – machnąłem ręką.
Wiedziałem, że już po próbie. W sumie wszystko mieliśmy już dopracowane.
Wróciłem do busa w towarzystwie Gustava. Geo został
jeszcze razem z Tomem, który produkował się przed kamerzystą.
Koncert był zajebisty. Wszyscy daliśmy z siebie maximum.
Zawsze na końcu trasy dostawaliśmy jakiegoś powera i to dosłownie wszyscy. Sama
perspektywa, że już pojutrze koniec trasy cieszyła nas. Wszyscy żartowali. Ciężka
atmosfera, która jeszcze kilka dni temu wisiała w powietrzu, rozpłynęła się,
jak chmury po burzy. Nawet Jost to zauważył. Kiedy tyko dotarliśmy po koncercie
do busa, ruszyliśmy do kolejnego miasta, ostatniego miejsca, w którym myślimy
dać koncert.
Na miejsce dotarliśmy wczesnym rankiem. Zwlokłem się z
łóżka totalnie zakręcony. Tom leżał odwrócony tyłem do przejścia z naciągniętą
na głowę kołdrą, chyba już nie spał, ale nie chciałem sprawdzać. Geo kręcił się
z boku na bok. Gustav siedział na łóżku, rozmasowując zaspaną twarz.
- Boże, dobrze, że to już ostatni
dzień, mam dosyć tego autokaru. Odezwał się do mnie szeptem, żeby nie
przeszkadzać chłopakom.
- Ja też - odparłem.
- Wczoraj, jak graliśmy miałem
wrażenie, że ciągle jadę.
Zaśmiałem się, bo ja także miałem przez jakiś czas takie
odczucie. To skutek długiej podróży. Powinniśmy mieć, choć jeden dzień przerwy
po każdej takiej podróży, zanim wyjdziemy na scenę, ale terminy były tak
napięte, że Jost wyciskał z nas tyle, ile się dało, nie zwracając uwagi na to,
że my naprawdę mieliśmy już wszystkiego serdecznie dość.
- Idziesz do kibla? - zapytał
wstając.
- Nie – odparłem. – Idę zrobić
sobie jakieś płatki, strasznie głodny jestem – powiedziałem szeptem, żeby nie zbudzić
Toma i Georga.
- Mnie też zrób – usłyszałem bliźniaka.
- Dla mnie też – odezwał się też
Georg.
Gustav się
zaśmiał, a tak się staraliśmy rozmawiać szeptem.
- A co to ja kucharka jestem?
– odgryzłem się.
- Proszę – usłyszałem od Toma.
- Ja też ładnie proszę – powiedział
Geo.
Zrobiłem tylko zdegustowany grymas twarzy i nie pozostało
mi nic innego, jak zejść i zrobić dla wszystkich śniadanie.
- Jak tam Bill? – zapytał Jost,
kiedy pojawiłem się na dole, grzebiąc w szafce.
- Okej.
- Reszta jeszcze śpi?
- Nie, za chwilę zejdą.
Wyciągnąłem cztery miski, wiedząc, że Gustav, choć nie
prosił mnie o to, też będzie z nami jadł i nasypując do wszystkich płatków,
zalałem mlekiem.
Zanim zdążyłem się ogarnąć, z ubikacji wyszedł Gustav, a
na jego miejsce wszedł Tom. Przy stole usiadł też zaspany Geo.
- Dzięki Bill – powiedział i
dorwał się do swojej porcji.
- Nie ma za co.
- Ja też dziękuje – odparł
Gus.
- Spoko.
Usiadłem koło
Gustava i zacząłem jeść.
Geo oczywiście otworzył swojego laptopa i zaczął
sprawdzać pocztę. Gustav grzebał w komórce. A ja skupiłem się wyłącznie na
jedzeniu. Prawie skończyłem, jak z ubikacji wyszedł Tom.
- Dobrze, że dzisiaj to już
ostatni dzień – powiedział Tom, rozcierając palcami skronie. - Maże o wygodnym
łóżku i spaniu do południa. I żeby mnie nikt nie budził – dodał, zerkając na
mnie.
- Siadaj – odparłem, ustępując
mu swoje miejsce.
- A ty? – zapytał.
- Już zjadłem.
- Usiadł, grzebiąc łyżką w
misce.
- To jak chłopaki, do domu
ruszamy po koncercie, czy może jutro z rana? – zapytał Jost, stając w przejściu.
Spojrzeliśmy na niego. Ja, Geo i Gustav nie mieliśmy
zamiaru wracać do domu. Tom też nie, tyle, że jeszcze o tym nie wiedział.
Samolot mieliśmy tak czy siak dopiero rano. Pozostała jeszcze jedna kwestia, powiedzieć
Jostowi, że my do domu nie wracamy. Spojrzeliśmy tylko po sobie. Tom oczywiście
był tak zaabsorbowany kręceniem łyżką w misce, że nawet nie zauważył naszych
porozumiewawczych min.
- Zastanowimy się jeszcze –
powiedział Gustav.
- Dobra – zgodził się Jost i
zostawił nas.
Spojrzałem na Toma, wyglądał okropnie, widać było, że
jest zmęczony.
- Dobrze się czujesz? – zapytałem.
Popatrzył na mnie.
- Nie. Łeb mnie boli – odparł.
Podszedłem i dotknąłem jego czoła. Nie był rozpalony.
- Jezu, gdzie ty te łapy
trzymasz – wymamrotał, bo faktycznie miałem nieziemsko zimne ręce, ale to,
dlatego, że jeszcze chwilę temu płukałem w zimnej wodzie kubki na kawę.
- Przepraszam – odparłem i
zabrałem ręce.
- Czekaj! Kto ci pozwolił je
zabierać – chwycił mnie za dłoń i przyłożył sobie do czoła. - Od razu lepiej –
stwierdził.
- Pewnie z przemęczenia boli
cię głowa – stwierdził Geo. – Też się dzisiaj kiepsko czuję.
Sięgając wolną ręką do szuflady z lekami, wyciągnąłem
pudełko z tabletkami przeciwbólowymi.
- Masz wypij to – podałem mu.
- Mnie też daj - odparł Geo.
Podzielili się.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce i wyszliśmy na świeże
powietrze, wszystkim od razu poprawił się humor. Po mimo że poranek był chłodny
świeciło piękne słonce. W powietrzu wyczuwało się wilgoć i zapach sosny z pobliskiego
parku. Na trawie połyskiwała rosa, ptaki śpiewały i w około nie było widać
żywej duszy.
- O Jezu, nadal jadę –
stwierdził Gustav i spojrzał na mnie. – Powiedziałeś już Tomowi o wyjeździe? –
zapytał.
- Jeszcze nie.
- Radziłbym ci zrobić to
teraz, bo myślę, że po koncercie, to nie będzie najlepszy pomysł. Sam wiesz, że
lecimy na ryj, każdy jest zmęczony i podenerwowany. Poza tym trzeba powiedzieć
Jostowi, a który z nas to zrobi?
No tak, zawsze Tom z nim gadał. Jakoś miał do niego
podejście, a skoro nie wiedział nic o wyjeździe to, jak miał z nim pogadać?
- Może masz rację. Tylko chciałbym
zostać z nim sam na sam, a teraz nie bardzo jest okazja.
- Za chwilę będziesz miał
okazje, wszyscy wyniosą się z busa, więc pogadaj z Tomem.
- Dobra.
Wyczekałem moment, kiedy wszyscy wynieśli się na
zewnątrz. Nawet nasz kierowca wyszedł na
kawę i papierosa przed autokar. Postawił sobie przenośne turystyczne krzesło i
łapał poranne słońce. Idealna okazja.
- Tom? – Przeszkodziłem mu,
kiedy z Geo rzucali sobie piłkę.
- No?
- Możemy pogadać w cztery
oczy?
- Jasne – odparł niczego się nie
domyślając.
- To chodźmy do busa.
Rzucił piłkę Georgowi i ruszył za mną.
Wpakowałem się do środka, potem na górę do naszych
sypialni i siadając na łóżku czekałem, kiedy przyjdzie.
Przystanął niepewnie na korytarzu, kiedy zobaczył, że tak
wyczekująco na niego czekam.
- Co się stało? – zapytał.
- Nic. Nie denerwuj się –
uspokoiłem go. – Usiądź – poprosiłem.
Zrobił to.
- Ufasz mi? – zapytałem
podejrzliwie.
- Co przeskrobałeś? – heh,
wiedziałem, że o to zapyta, aż się na to uśmiechnąłem.
- Najpierw powiedz, czy mi
ufasz?
- Przecież wiesz, że tak.
Lepiej powiedz, o co chodzi.
- Ciężko pracowaliśmy przez te
dwa miesiące. Poza tym coś się wydarzyło między nami.
Tom uniósł brew. Na moment zawahałem się, ale po chwili zacząłem
mówić dalej.
- Nie chcę jeszcze wracać do
domu – powiedziałem, na co jego druga brew podniosła się.
- Ale to już koniec trasy –
oznajmił idąc swoim własnym torem myślenia.
- Wiem, nie o to mi chodzi.
Chcę jechać na wakacje – powiedziałem w końcu, na co zmarszczył brwi. – Z tobą
– dodałem, na co znowu uniósł brwi. – Geo i Gustav jadą do Arizony łazić po
górach. A ja chcę w końcu nacieszyć się tobą, bez obaw, że ktoś nas zobaczy.
Nic nie powiedział, tylko mi się przyglądał. - Powiedz
coś – ponagliłem go, bo to jego milczenie było nieznośnie uciążliwe.
- W sumie, to nie jest głupi
pomysł, tylko trochę późno o tym mówisz.
- Zgadzasz się?
- Tak, ale załatwienie
jakiegoś miejsca, to nie jest kwestia jednego dnia. Jak ty to sobie wyobrażasz
Bill?
- Bez obaw, już załatwiłem
takie miejsce.
- Gdzie? – zdziwił się.
- To niespodzianka. Pojedziesz
tam ze mną w ciemno? – zapytałem, kucając przed nim i kładąc mu ręce na
kolanach.
- Bill…
- Proszę… Zgódź się.
Widziałem, że chciał, ale wahał się z odpowiedzią tylko
dlatego, że go zaskoczyłem.
- Geo i Gus wiedzą o tym?
- Tak, ale nie złość się na
nich. Prosiłem ich, żeby nic ci nie mówili. Chciałem ci zrobić niespodziankę.
- No to zrobiłeś – powiedział,
kładąc dłonie na moich rękach. – Dobrze, pojadę z tobą. A daleko to?
- Kawałek. Polecimy samolotem.
Skrzywił się.
- Nie cierpię latać, dobrze o
tym wiesz.
- Nic się nie stanie, nie
martw się.
- Jost już wie?
Pokiwałem głową.
- A kto mu o tym powie?
Uśmiechnąłem się do niego.
- O nie, znowu ja?
- Tylko ty potrafisz z nim
rozmawiać o takich sprawach.
- O której ten samolot?
- O 7:20.
- A chłopaków?
- Też. Połowę drogi lecimy
razem, potem mamy przesiadkę.
Był kompletnie zdezorientowany, zastanawiał się. Jedyna myśl,
jaka mi się nasunęła w tym momencie, a którą natychmiast zrealizowałem, tak dla
zachęty i żeby się czasem nie rozmyślił, to pocałować go. I zrobiłem to,
przesuwając w tym samym momencie rękę po jego udzie w stronę krocza.
Mruknął, przygryzając moją wargę.
Syknąłem.
- Nie prowokuj mnie –
wyszeptał tuż do moich ust.
- Bo co?
- Jesteśmy tu sami jakbyś nie zauważył.
- Tom, nie! – zerwałem się,
uciekając przed autokar.
Chłopaki spojrzeli na nas, myśląc, że uciekam, bo Tom
mnie za te rewelacje o wakacjach chce zabić.
- Jeszcze cię dorwę, wtedy
pogadamy inaczej – powiedział, uśmiechając się.
- Co jest Tom? – zapytał Geo.
- No nic, słyszałem, że się do
Arizony wybieracie?
- No a my, że…
- Geo! – krzyknąłem, żeby się
nie wygadał.
- No popatrz, wyleciała mi z
głowy nazwa – zaśmiał się.
- Jasne, wyleciała ci –
powiedział z ironią Tom.
- Nie martw się. Bill wybrał
wam taką miejscówkę, że zacząłem się zastanawiać, czy nie zabrać się z wami.
- No zobaczymy - powiedział
Tom, machając do Gustava, żeby rzucił mu piłkę.
- Lepiej pogadaj z Jostem – powiedział
Geo.
- Dlaczego ja? Co mu powiem,
jak się zapyta, dokąd chcę z Billem jechać, kiedy nie wiem.
- Powiesz, że do Arizony. Mamy
ten sam samolot, potem dopiero się rozdzielamy. Nie musi przecież wszystkiego wiedzieć.
- Racja – przyznał.
- Właśnie idzie – powiedziałem,
dostrzegając zmierzającego w naszym kierunku Davida.
- Eh - westchnął Tom i rzucił
w moją stronę piłkę ze znaczną siłą. Ledwo ją złapałem. Podszedł do Josta i
zniknęli gdzieś w korytarzach budynku.
Po jakiś paru minutach zobaczyliśmy, że wracają oboje.
- To co chłopaki? Jutro
podwieziemy was pod lotnisko.
Spojrzeliśmy na siebie, nie był zły, a Tom się tylko
uśmiechał. Był z siebie dumny.
- Było by miło – odparłem.
- No to załatwione. Michael was
zawiezie. A teraz wypakowujcie graty, trzeba się ogarnąć, mamy mało czasu, a
jeszcze nic nierozłożone.
Rzuciliśmy się do pomocy.
Ostatni koncert, daliśmy czadu, jak jeszcze nigdy. Tak
bardzo byłem szczęśliwy, że Tom się zgodził pojechać ze mną w ciemno, że wszystko
układało się tak, jak powinno, że energia mnie mało nie rozsadziła od środka.
Darłem się tak, że po koncercie ochrypłem, z czego chłopaki mieli niezły ubaw.
Po koncercie opadliśmy jak dłudzy, nie było jakoś specjalnie
późno, ale sama perspektywa, że trzeba będzie rano wstać i jeszcze się spakować
na wyjazd wystarczyłobyśmy położyli się wcześniej spać.
A ja, chociaż zmęczony i śpiący nie mogłem zasnąć. Nie
znosiłem tego uczucia, oczy zamykały mi się same, ale kiedy leżałem, czekając na
sen ciągle miałem przed oczami różne sytuacje, myśli kłębiły mi się w głowie i chciałem,
żeby był już ranek, bo wiedziałem, że i tak będę strasznie nerwowo spał.
O piątej wszyscy wstaliśmy. Zaczęliśmy się pakować. Tom
cały czas próbował się dowiedzieć od chłopaków, gdzie chcę go wywieść, ale
chłopaki byli solidarni i nie powiedzieli mu. Śmiali się tylko, że na pewno nie
będzie żałował, gdyby wiedzieli, ile w tym prawdy.
Po szóstej Michael zawiózł nas na lotnisko. Niedługo
później lecieliśmy już. We Francji mieliśmy
przesiadkę. Rozstając się z chłopakami,
obiecaliśmy sobie, że za dwa tygodnie spotkamy się i opowiemy, jak nam i im
minęły wakacje.
- Może w końcu mi powiesz,
dokąd lecimy? – Tom kolejny raz próbował to ze mnie wyciągnąć.
- Jak dolecimy, to zobaczysz.
Zerknął na plansze z odlotami, kiedy wchodziliśmy na pokład.
- Sri Lanka? – zapytał zdziwiony.
Gdzie ty mnie ciągniesz?
- Zobaczysz – odparłem z
uśmiechem na twarzy.
- Ostatni raz się godzę jechać
z tobą w ciemno – wypalił. – A w ogóle, gdzie leży ta Sri Lanka?
- Tom, proszę cię - spojrzałem
na niego z politowaniem.
- No co? Nie wiem. Mam prawo nie
wiedzieć – wzruszył ramionami.
Lecieliśmy ponad dziesięć godzin, oboje spaliśmy, to
znaczy, on spał, ja próbowałem. Zmiana czasu dała też o sobie znać. Wszystko
kompletnie się poprzestawiało, ale to może i dobrze. Kiedy dolecimy na miejsce
będzie gdzieś koło czwartej nad ranem. Tom w tych ciemnościach nie będzie widział
tego pięknego miejsca. A kiedy przywitamy razem wschód słońca, a on zobaczy tą
rajską wyspę, miałem szczerą nadzieje, że będzie zachwycony.
Do Sri Lanki przylecieliśmy zgodnie z planem. Na same Malediwy
mieliśmy dolecieć awionetką, która już na nas czekała.
- Jeszcze jeden samolot? – spojrzał
na mnie zdegustowany.
- Ostatni – powiedziałem z
uśmiechem na twarzy.
Wsiedliśmy i po godzinie byliśmy już wreszcie na miejscu.
Sam miałem już dosyć tego latania i chyba tylko przez to, że cała sytuacja strasznie
mnie podniecała, tryskałem energią i mnie nosiło. Tom tylko się rozglądał. Ale,
kiedy wypatrzył napis Malediwy spojrzał na mnie wielkimi oczami.
- Gdzieś ty mnie wywiózł?
- Do raju, gdzie będziemy
tylko sami – powiedziałem mu tajemniczo.
- W głównej recepcji po
okazaniu dokumentów, zaprowadzono nas do jednego z domków. Po mimo że cała
wyspa była pięknie oświetlona, to i tak nie oddawało to uroku, jaki mieliśmy
zobaczyć po wschodzie słońca.
Weszliśmy do środka, stawiając bagaże na ziemi.
- Na reszcie – odparłem, miałem
już sam dosyć tej podróży. Dobrze, że przez najbliższe dwa tygodnie nigdzie się
stąd nie będziemy ruszać.
- I co teraz? – zapytał,
patrząc na mnie.
- Zobaczysz – odparłem
tajemniczo, chwytając go za rękę i ciągnąc na werandę domku, który stał na
palach w oceanie.
Stanęliśmy, czując przyjemną bryzę. Woda lekko obijała
się o pale, a na horyzoncie pojawiły się pierwsze słupy wyłaniającego się słońca.
Objąłem Toma z tyłu, wtulając się w jego plecy.
- Bill… - zaprotestował, jak
zasłoniłem mu oczy. – Co ty robisz?
- Jesteś gotowy? – zapytałem,
szepcząc mu prosto do ucha. Słońce wyłaniało się coraz wyżej, oświetlając coraz
bardziej całą wyspę. Już teraz ten widok zapierał dech w piersiach, ale ja chciałem,
żeby Tom zobaczył to w całej okazałości.
- Jestem – odparł, chwytając
mnie za ręce i odsłaniając je. Przymrużył oczy od oślepiającego go słońca, próbując
ogarnąć spojrzeniem cały horyzont.
- Boże… - wyszeptał. Był
zachwycony, widziałem to po jego minie. Trafiłem idealnie.
- Podoba ci się? – zapytałem,
chociaż doskonale wiedziałem, co odpowie.
- Podoba? Tu jest cudownie.
Jak znalazłeś to miejsce? Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- Ocean indyjski. Chciałem,
żeby było daleko i żeby nikt nas tu nie rozpoznał. To mają być wakacje, które spędzimy
tylko i wyłącznie w swoim towarzystwie – powiedziałem. – Chyba, że nie chcesz –
dodałem, zerkając mu w oczy.
Spojrzał na mnie.
- Żartujesz? – zapytał
poważnie.
- Nie. Zrozumiem, jeśli…
Nie skończyłem, bo chwycił mnie za twarz i pocałował.
- Kocham cię – powiedział, odrywając
się od moich ust. – To będą najlepsze wakacje w moim dotychczasowym życiu.
Jeszcze nigdy nikt nie zrobił dla mnie tak wiele. Tyle tajemnic, tyle załatwiania
i do tego takie miejsce. Wiesz, jak bardzo kocham wodę i plaże?
- Wiem – przytaknąłem.
- I zrobiłeś to, tylko dla mnie.
- Kocham cię, co w tym dziwnego?
W tym momencie coś w nim pękło, zobaczyłem w jego oczach
łzy, mrugał nerwowo, próbując to przede mną ukryć.
- Billy… Przysięgam ci, że zrobię
wszystko, co w mojej mocy, żebyś był ze mną szczęśliwy.
- Wiem o tym i bez twoich
obietnic.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(Atom)
"kupki na kawę"... Kupki! :D Poległam ze śmiechu.
OdpowiedzUsuńA tak na serio rozdział (i całe opowiadanie) jest przeurocze.
Pozdrawiam!
Ania