Informacja
W niewoli uczuć (23) - Soon :D
INFORMACJA
PDF do ściągnięcia
Klik

Obserwatorzy
Polecam tu zajrzeć
-
2 miesiące temu
-
3 miesiące temu
-
-
-
-
8 lat temu
-
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
10 lat temu
-
10 lat temu
-
10 lat temu
niedziela, 12 stycznia 2014
12:48
Odcinek 5
- Wytrzymaj
Bill, to za chwilę minie – powiedział do niego lekarz.
- Co się z nim dzieje?
– zapytał przerażony Gordon.
- Bill! – Simone
chwyciła go za rękę. Płakała. Nie chciała stracić drugiego syna.
- Proszę nie
krzyczeć, on nie jest teraz świadomy tego, co się wokół niego dzieje.
- Ale on nie
umrze? Doktorze… – dopytywała się gorączkowo.
- To tylko atak
drgawek. Nie zagrażają jego życiu.
Lekarstwa zaczęły już działać. Bill
bezwładnie leżał na podłodze.
- Połóżmy go na
łóżko – powiedział drugi z lekarzy.
- Dlaczego on
jest nieprzytomny? – zapytała Simone.
- Dajmy mu
chwilę – odparł lekarz, mierząc jego puls i sprawdzając reakcje źrenic na
światło.
Tymczasem Bill ocknął się, ale nie
znajdował się w sali szpitalnej, tylko przed bramą ich domu. Rozejrzał się, nie
rozumiejąc, co tu robi. Ciągle pamiętał, gdzie się znajdował jeszcze chwilę
temu, albo tak mu się zdawało, że to była chwila. Ogarnął spojrzeniem całą
okolice, wszystko wyglądało normalnie, ich podwórek, dom też, może z tym małym
wyjątkiem, że nie było śniegu, który przecież zalegał na ich podwórku dość
sporą warstwą. No i nie było ich sąsiadki panie Trezer, która praktycznie całymi
dniami przesiadywała w swoim ogrodzie, pielęgnując ukochane kwiaty. Nie namyślając
się dłużej ruszył w kierunku domu. Kiedy wszedł na werandę i stanął przed
drzwiami niepewnie przekręcił klamkę, nawet, nie licząc na to, że drzwi będą
otwarte, ale o dziwo były. Wszedł do środka, zamykając je cicho za sobą. W środku
panowała cisza. Powoli przeszedł hall, kierując się w głąb domu. W pewnym
momencie usłyszał jakieś dźwięki dobiegające z kuchni. Chwycił wazonik z półki
w razie obrony koniecznej i zakradając się ostrożnie podszedł do wejścia. Zerknął ukradkiem do środka i znieruchomiał.
- Tom? – odezwał
się, widząc brata wycierającego naczynia.
Tom spojrzał na niego i podobnie, jak Bill
na chwilę znieruchomiał.
- Bill… To ty?
– zapytał, odkładając talerz i ścierkę na szafkę.
- Co ty tu
robisz? – zapytał Bill. Coś było nie tak. Dałby sobie rękę uciąć, że Tom jest w
szpitalu, a może to wszystko mu się tylko śniło?
- O to samo mógłbym
zapytać ciebie – odpowiedział mu Tom.
Bill odstawił wazon i niepewnie podszedł
do bliźniaka, dotykając jego ręki. Pomyślał, że jeśli to jakiś widziadło, to on
się za chwilę rozpłynie, ale kiedy dotknął go, a on nadal tam był, co więcej
czuł ciepło jego dłoni, spojrzeli sobie w oczy.
- Co się dzieje
Bill? – Tom już zdążył się zorientować, że nie jest w normalnej rzeczywistości.
Od dwóch tygodni tu był i zajmował się wyłącznie sobą albo godzinami
przesiadywał na parapecie okna, obserwując okolice, która i tak świeciła
pustkami. A Bill tak nagle znalazł się tu i nie rozumiał, dlaczego.
- Co to za
miejsce, co się dzieje? – Bill potrząsnął głową, starając się ogarnąć fakty.
- Jak to? – zdziwił
się Tom, domyślał się gdzie jest.
- No, bo mieliśmy
wypadek – urwał, patrząc na brata.
- Wypadek, tak
zgadza się. I odkąd go mieliśmy, jestem tu i czekam, tylko nie bardzo wiem, na
co – stwierdził Tom.
- O Boże! –
Bill zakrył ręką usta. Do oczu napłynęły mu łzy. Nagle sobie uświadomił, że
jest w umyśle albo świecie Toma, tylko nie rozumiał, jak i dlaczego tak się stało.
To było irracjonalne, ale tam był.
- Chyba utknąłem
między przejściami – odparł smutno Tom, domyślając się, że prawdopodobnie nie żyje.
– Ale czemu ty tu jesteś? Też umarłeś?
- Nie. Chyba
nie – poprawił się Bill. – W każdym razie zanim tu trafiłem, żyłem. To ten
konował mi coś wstrzyknął i całkiem mi się film urwał - oznajmił.
- Jaki konował?
– Tom z każdym kolejnym zdaniem coraz mniej rozumiał. – I jakim cudem się tu znalazłeś?
- Ty żyjesz,
Tom. Jesteś w śpiączce. Chcieli cię
odłączyć od respiratora. Wpadłem w szał, zrobiło mi się słabo i chyba
zemdlałem, a po chwili znalazłem się tutaj.
- Ale dlaczego?
Też jesteś w śpiączce?
- Nie wiem, chyba
nie. Lepiej żebym nie był. W przeciwnym razie matka obu nas zabije – podsumował,
przypominając sobie, co chciała zrobić ich rodzicielka.
- Jak to,
zabije?
- Nie ważne. Mogę
umrzeć, jeśli będę z tobą.
- A jeśli się
ockniesz?
- Jeśli się obudzę
pozabijam wszystkich, którzy zbliżą się do ciebie choćby na metr.
- Bill…
Tom był zaskoczony, kiedy bliźniak rzucił
się mu w ramiona.
- Tom. Obejmij
mnie mocno, ale tak mocno, żeby bolało. Chcę cię poczuć, chcę poczuć twoje
ciepło, twoje silne ramiona.
Tom zrobił to, może nie zaciskał ramion z
całej siły, bo mimo wszystko nie chciał zrobić mu krzywdy, ale objął go bardzo
mocno.
- Kocham cię
Billy. Chcę, żebyś o tym wiedział i pamiętał.
- Ja ciebie też.
I przysięgam ci, że wyciągnę cię z tej śpiączki.
Tom się uśmiechnął. Wiedział, że Bill,
jeśli coś obiecuje, to zawsze dotrzymuje słowa.
Oboje tulili się do siebie. Nie wiedzieli,
jak długo będzie trwało to spotkanie i czy jeszcze się zobaczą, więc chcieli
się nacieszyć tą dziwną chwilą, jaką ktoś lub coś im dało w prezencie i nie mylili
się, bo po chwili Bill poczuł, że robi mu się kolejny raz słabo.
- Cholera… - wydusił
z siebie.
- Co się dzieje,
Bill?
- Chyba mnie ściągają
z powrotem. Pamiętaj Tom, kocham cię i wydostane cię stąd, więc czekaj na mnie.
Nigdzie mi się stąd nie ruszaj – zagroził. I w przypływie chwili pocałował go w
usta zupełnie inaczej niż powinien, po czym po prostu rozpłyną się jak mgła.
Tom stał tak jeszcze dobrą chwilę, wciąż będąc
w szoku po tym, co się stało. Rozejrzał się, wokoło, ale po Billu nie było śladu.
Jedyne, co mu po nim zostało, to ślad śliny na ustach od jego pocałunku. Przejechał
palcami po wargach i spojrzał na nie.
- Och Billy…
- Bill, otwórz
oczy, słyszysz mnie? Odsuńcie się trochę, zaczyna się budzić – powiedział
lekarz.
Bill powoli otworzył oczy, wiedział gdzie
jest, po jego policzkach spłynęły łzy, kiedy przypomniał sobie gdzie chwilę
temu był.
- Wszystko w
porządku? Dobrze się czujesz? - zapytał lekarz, pomagając mu usiąść.
- Tak… - odparł
zdawkowo i spojrzał w stronę łóżka, na którym leżał Tom.
- On nadal
żyje. Jego mózg jest sprawny – powiedział.
- Wiemy, że to
dla ciebie trudne. Ale twoja mama podjęła już decyzję.
- Gówno wiecie.
Są rzeczy, o których nie macie zielonego pojęcia - spojrzał groźnie na lekarza.
- Matka nie ma prawa sama decydować i dobrze o tym wiecie. Nie jesteśmy już
dziećmi, ani pod jej opieką. Z tego, co wiem to ja, jako jego bliźniak, partner
biznesowy i współlokator mam decydujące zdanie, co do kwestii jego życia czy
śmierci – powiedział to jeszcze spokojnie, bo leki, które krążyły w jego organizmie
otumaniały go. – Więc pytam się do cholery, czemu nikt mi o niczym nie powiedział?
- Jak to? – zdziwił
się lekarz, spoglądając w stronę Simone.
- Dzwoniliśmy
do ciebie kilka razy - zaczęła się tłumaczyć. – Miałeś wyłączony telefon, więc
zostawiliśmy ci wiadomość.
- Odsłuchałeś
ją chociaż? – zapytał Gordon.
- Wszystko skasowałem
– odparł, wcale się nie przejmując, jak to zabrzmiało. – To i tak nie daje wam
prawa podejmowania tak ważnej decyzji za moimi plecami.
- Kiedy
ostatnio byliśmy u ciebie, byłeś w takim stanie, że… - Gordon nie dokończył, bo
Bill spojrzał na niego w taki sposób, że wolał nie kończyć zdania.
- Jestem
w stanie zrozumieć, że chcieliście się pozbyć problemu, chociaż nie do końca, bo
zamierzałem sam się zająć Tomem, bez waszej wątpliwej pomocy – stwierdził Bill.
- Ale nie wiem, jakim cudem, pan doktorze, bez moje zgody chciał odłączyć mojego
brata od respiratora.
- Sądziłem, że uzgodniliście
to między sobą. Twoja mama powiedziała…
- Daj te
papiery – powiedział Bill, wyrywając teczkę lekarzowi.
Przekartkował dokumenty i prychnął.
- Widzisz tu
gdzieś mój podpis? No pytam się, widzisz?!
- Nie - odparł
lekarz. Wiedział, że będzie miał kłopoty.
- To, kto ci
dał prawo rozporządzać się życiem mojego brata?!
- On już nie żyje
– odpowiedział. – Tylko dzięki aparaturze oddycha.
- To ty zaraz
nie będziesz żył! – podarł z furią papiery i rzucił je lekarzowi w twarz.
Jeszcze nigdy Bill tak się nie wściekł. Nawet
Geo i Gustav byli zaskoczeni jego postawą. Spodziewali się wszystkiego, nawet
napadu histerii, ale nie tego, co chwilę później nastąpiło.
- Wypierdalać
stąd! Wszyscy! – krzyknął i zeskoczył z łóżka, chwiejąc się, ciągle działało
lekarstwo, które wstrzyknęli mu kilka minut wcześniej. – Powiedziałem, wszyscy!
Z uwagi na powagę sytuacji, wszyscy opuścili
salę.
Kiedy został sam dopiero poczuł, jak
bardzo jest otumaniony. Potwornie kręciło mu się w głowie. Oparł się o łóżko
Toma i przytulił do niego.
- Nikomu nie
pozwolę cię skrzywdzić. Znajdę innego lekarza, nie martw się.
Od tego dnia
Bill zaczął walkę na poważnie. Wszystko się zmieniło, on się zmienił. Wszystko
nabrało sensu, miał nowy cel, miał, dla kogo żyć i w pierwszej kolejności
musiał znaleźć nowego lekarza, takiego, który będzie mu wierzył i któremu on
będzie mógł zaufać. Do tego, to nie mógł być zwykły neurolog, jego kwalifikacje
musiały wykraczać poza zakres tej specjalności.
Przekonał się też, że nie może ufać tak,
jak sądził rodzicom. Wiedział, że nie może zabronić im kontaktu z Tomem, ale
postarał się jeszcze tego samego dnia pozbawić wszystkich, którzy mieliby jakikolwiek
możliwości decydowania o zdrowiu Toma, praw decyzji. Zaznaczając zresztą
zgodnie z prawem, że staje się jedyną osobą, decydującą teraz o życiu Toma
Kaulitza.
Zmęczony po całym dniu, wrócił do domu. Porozświecał
prawie wszędzie światła. Włączył telewizor tak, żeby mieć iluzję obecności
brata. Zrobił sobie kolację, potem długą, odprężającą kąpiel. Odebrał jeszcze telefon
od mamy, która przepraszała go i błagała o wybaczenie, że podjęła taką decyzję
bez jego zgody. Strasznie płakała, przez co połowy z tej rozmowy nie zrozumiał.
Poprosił ją, żeby dała mu czas, w tej chwili był na nią za bardzo zły. Starał się
postawić na jej miejscu, ale zbyt wiele przeżył, jak na jeden dzień i jedyne,
co odczuwał w związku z nią, to ogromna złość. Pytała go jeszcze, jak się czuje, bardzo się wystraszyła
tym dziwnym atakiem. Chciała, żeby na noc został w szpitalu, zresztą tak samo,
jak lekarz, ale Bill stanowczo odmówił. Niemiał teraz czasu na leżenie w
szpitalach, miał inny cel. Zamierzał poruszyć niebo i ziemię, żeby wyciągnąć
bliźniaka ze śpiączki.
Wyszedł w końcu z łazienki i włączył
laptopa, pochłaniając się całkowicie szukaniem, nawet muzyka z telewizora mu
nie przeszkadzała, a zawsze marudził Tomowi, żeby to ściszył.
Koło drugiej w nocy na kartce widniało
kilka nazwisk i numerów telefonu, z którymi zamierzał porozmawiać zaraz z
samego rana.
Zamknął laptopa, wyłączył telewizor i
ustawiając w telefonie budzik na ósmą rano, zgasił światło i poszedł na górę do
swojej sypialni. Zanim jednak do niej wszedł zajrzał jeszcze do pokoju Toma.
Lubił tu przychodzić. Tom był zawsze pedantem, wszystko tu miało swoje miejsce
i musiało na nim leżeć. Usiadł na jego łóżku, gładząc delikatnie poduszkę, po czym
chwycił ją i przykładając do twarzy wciągnął powietrze. Pachniała Tomem, wciąż
tak samo intensywnie, jakby nadal na niej spał, a przecież minęło już dwa
tygodnie odkąd ostatni raz na niej leżał. Objął ją mocno i położył się na łóżku.
Chwilę wpatrywał się na zdjęcie wiszące na ścianie, cała ich paczka na nim
była. Zamknął oczy, chcąc dać im chwilę wytchnienia i nawet się nie zorientował,
kiedy zasnął.
- Bill? – usłyszał
wołanie. – Billy, słyszysz mnie?
Poderwał się, rozpoznając głos Toma.
Spojrzał na niego, jeszcze nie do końca rozumiejąc, czy to sen czy, może
znalazł się znowu w świecie brata.
- Tom? Czy ja…
- nie wiedział, jak zapytać, bał się trochę odpowiedzi.
- Najwyraźniej,
ale jak to zrobiłeś? – zapytał tak samo zaskoczony tym faktem.
Bill zaczął się rozglądać, był w pokoju
Toma, leżał na jego łóżku, tak samo jak w rzeczywistości.
- Do końca nie
jestem pewien, ale byłem w twoim pokoju, siedziałem na łóżku, jakoś mnie sen
zmorzył i chyba przysnąłem.
- Co się stało
poprzednim razem? – spytał Tom.
- Ocknąłem się
i jak tylko doszedłem do siebie, szlag mnie prawie trafił. Mam porachunki z
doktorkiem. Nawet te ich leki, co mnie nafaszerowali mnie nie powstrzymały, tak
się na nich darłem, że nikt się nawet nie odezwał. A na koniec wszystkich wyrzuciłem
z pokoju.
Tom zaczął się śmiać.
- Szkoda, że
tego nie widziałem.
- Może i
dobrze. Bo wstyd mi za siebie. Kazałem im wszystkim wypierdalać.
- Tak im
powiedziałeś?
-
Wywrzeszczałem.
- O Jezu.
- Nikomu nie
pozwolę cię skrzywdzić.
- Wiem – powiedział
Tom i przytulił brata do siebie.
- Bill, powiedz
jak bardzo źle ze mną?
- Cóż… –
zaczął. - Masz złamaną lewą nogę poniżej kolana i to jedyne obrażenia, jakie
widać gołym okiem. Miałeś jeszcze na twarzy i szyi drobne ranki od szyby, ale
one się już zagoiły, nie ma po nich śladu. Gdyby nie ten respirator i ta rurka
w twoim gardle, wyglądałbyś jakbyś spał.
- A ty, jakie doznałeś
obrażenia?
- Miałem wybity
bark, posiniaczone nogi i tak, jak ty drobne ranki od szyby, no i wstrząs mózgu.
Poza tym, nic mi nie było.
- To dobrze, że
nic poważnego ci się nie stało. Nie zniósłbym myśli, że przeze mnie cierpisz.
- Jak to przez
ciebie? To on w nas wjechał.
- Ale to ja prowadziłem.
- To nie była
twoja wina, Tom.
- Niech ci
będzie. Ważne, że jesteś cały i zdrowy.
- Tom?
- Hm?
- Powiedz, pamiętasz
coś z tego wypadku?
Tom zamyślił się, przywołując w pamięci obrazy z tamtej
feralnej nocy.
- Jak przez mgłę – przymknął
oczy. - Pamiętam, że jechaliśmy do naszego domu. Rozmawialiśmy o mamie i o
pozytywnych oraz negatywnych aspektach zamieszkania z nią w rodzinnym domu.
Bill pokiwał głową.
- Była straszna śnieżyca, widoczność
coraz gorsza. Kazałeś mi jechać wolniej. Przez moment wsłuchiwaliśmy się w piosenkę
w radiu. Zaraz mieliśmy zjechać na stację, chciałem zatankować, a ty miałeś
zrobić zakupy. Miałem wrażenie, że pobłądziliśmy, bo zasypało całą drogę i
jechałem w sumie na oślep i właśnie wtedy, kiedy zjechałem z głównej drogi zobaczyłem,
jak prosto na nas jedzie ciężarówka. Pojawiła się dosłownie znikąd. - Nabrał
powietrza w płuca, przerywając na chwilę. – Nigdy w życiu nie czułem się, tak
sparaliżowany strachem, dosłownie. Nie mogłem się ruszyć, jakbym stracił
kontrole nad własnym ciałem. Ciężarówka zbliżała się, widziałem kierowcę i jego
tak samo przerażoną twarz. Patrzyliśmy sobie kompletnie bezradnie w oczy, wiedziałem
już, że nie wyjdziemy z tego cało, a potem poczułem uderzenie i pochłonęła mnie
ciemność, jakby ktoś nagle wyłączył światło.
Spojrzał na Billa, chcąc wiedzieć, co było dalej.
- Hamowałeś – powiedział Bill,
jakby on to zajście lepiej pamiętał. - Na samym początku ona jechała z
naprzeciwka. Przyhamowałeś i wpadliśmy w poślizg, dlatego auto się obróciło i
zatrzymało się w poprzek drogi, a ciężarówka znalazła się po twojej stronie. Pchała
nas jeszcze dobre kilkadziesiąt metrów, zanim nas zepchnęło z drogi.
- Nie pamiętam tego, że
hamowałem. Chyba musiałem być w szoku i działałem instynktownie – powiedział
Tom.
- Kiedy wszystko ustało pierwsze,
co poczułem, to straszny ucisk. Nie mogłem się praktycznie ruszać, wszystko w środku
było powyginane. Spojrzałem na ciebie, nie odzywałeś się, a po twojej twarzy
zaczęła płynąć krew. Miałeś zamknięte oczy. Zacząłem krzyczeć i szturchać cię,
ale nawet nie drgnąłeś. A te pieprzone pasy zacięły się i nie chciały się
odpiąć. Dotknąłem twojej twarzy i zamarłem, bo nie oddychałeś. Przyłożyłem rękę
do twojego pulsu na szyi, ale nie wyczuwałem go. Zacząłem strasznie krzyczeć, nigdy
w życiu się tak nie bałem. Chciałem cię ratować, pomóc, a nie mogłem się nawet
ruszyć.
W tym momencie przerwał, nie chciał mu już nic więcej
mówić. Po jego policzkach popłynęły łzy.
- Billy – Tom przytulił go, całując
czule w czoło. – Już dobrze, nie płacz.
- Ze stacji zlecieli się ludzie
i próbowali nam pomóc – zaczął opowiadać dalej. - Krzyczałem, żeby cię ratowali, że ty nie oddychasz.
Jakiś mężczyzna przybiegł z piłą i przeciął słupek w aucie z twojej strony, dostając
się do ciebie. Zaraz potem przyjechała straż pożarna i karetka. Wyciągnęli nas
w końcu z tego samochodu, a ciebie położyli na noszach i reanimowali.
To było straszne. Patrzyłem jak przywracają ci akcję
serca, jak wpychają rurkę do gardła. Inny z lekarzy wkłuwał się w twoją rękę,
szprycując cię kolejnymi lekami. Wszystko działo się tak szybko. Odetchnąłem trochę,
kiedy usłyszałem „Mamy go”.
Tom tylko mógł to sobie wyobrazić. Zastanawiał się, co on,
by zrobił na miejscu Billa.
- Lekarz powiedział mi, że mam
szczęście, bo to tylko dzięki pasom żyję, w przeciwnym razie przeleciałbym
przez przednią szybę i zginął na miejscu.
Tom słuchał z uwagą.
- Tyle, że wcale mnie to nie pocieszało.
Kiedy pozwolono mi ciebie zobaczyć i wszedłem na salę, w której leżałeś, rozpłakałem
się. Najbardziej przeraziła mnie ta pompa, która za ciebie oddychała. Niedługo
później do szpitala przyjechali rodzice. Nigdy wcześniej nie widziałem mamy tak
przerażonej. Podbiegła w pierwszej kolejności do mnie i długo tuliła. Zadawała
pytania, nic nie rozumiała, rozpłakała się, kiedy cię zobaczyła. Chciałem
stamtąd uciec, nie mogłem na to patrzeć. Ciągle się obwiniała, że nas
zatrzymywała, że gdyby pozwoliła nam jechać, tak jak planowaliśmy, to nic by
się nie stało.
- To by niczego nie zmieniło –
powiedział Tom. – Przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. Tak po prostu miało
być. To nie stało się bez przyczyny.
- Wiem.
- Przepraszam – odezwał się
Tom. - Przepraszam, że musiałeś sam przez to wszystko przechodzić.
Bill jednak pokręcił głową i kontynuował opowieść dalej.
- Mijały dni, a ty wciąż się
nie budziłeś. Zrobiono ci rezonans i stwierdzono, że masz tak opuchnięty mózg,
iż ciężko cokolwiek powiedzieć. Czekaliśmy. Mijały kolejne dni i nic się nie
działo. Lekarz stwierdził, że zrobią ci
EEG, żeby sprawdzić, w jakim stanie jest twój mózg, wyniki mnie po prostu ścięły
z nóg. Cały czas mam przed oczami te kartki, na których nie było kompletnie nic.
Myślałem, że zwariuje. Nie wiedziałem, co robić. Rozmawiałem z kolejnymi
lekarzami. Jost ściągnął dwóch profesorów z zagranicy, ale odpowiedzi, jakie dostawałem
ciągle brzmiały tak samo. Nikt nie wiedział, co dalej.
Lekarz stwierdził, że powinniśmy pozwolić ci odejść, bo
nawet, jeśli będą podtrzymywać cię przy życiu, to niczego nie zmieni. Poza tym,
jeśli się zgodzimy, możemy oddać twoje organy do przeszczepu.
Jeszcze nigdy nie byłem tak wściekły, pół domu
zdemolowałem, wyładowując swoją frustrację. Krzyczałem i płakałem, wyzywałem i
wołałem do ciebie. Prosiłem i błagałem, żebyś się obudził. Posunąłem się nawę
do szantażu, wypijając prawie całą butelkę twojego whisky. Chciałem się zapić
na śmierć, ale prócz kaca giganta i bolących pleców od spania w niewygodnej
pozycji, nic mi nie było. Nawet nie wymiotowałem, a zawsze rzygam po whisky.
Mama sama podjęła decyzję, że odłączą cię od aparatury. Podpisała
dokumenty, pomimo że wiedziała, że nigdy się na to nie zgodzę. Zrobiła to pod
moją nieobecność, uważając, że tak będzie najlepiej dla wszystkich. Niby
chciała się ze mną skontaktować, ale ja miałem wyłączoną komórkę i zostawili mi
z Gordonem tylko wiadomość, którą też nie odsłuchałem. W każdym razie jakiś łut
szczęścia wtedy chciał, że pojawiłem się w szpitalu. Wszedłem do sali i zobaczyłem
tych wszystkich lekarzy. Wiedziałem, co chcą zrobić. Rzuciłem się w twoim
kierunku, krzycząc i wyzywając wszystkich. Nigdy nie czułem takiej złości i
paniki jednocześnie. Byłem tak przerażony, a najgorsze było to, że nie miałem
po swojej stronie żadnego sojusznika. Każda z tych osób czekała na twoją śmierć.
Każdy coś chciał. Lekarze twoich organów. Matka, żeby to wszystko się już
wreszcie skończyło. Studenci zgromadzenia nowych doświadczeń, i kiedy tak walczyłem
ze wszystkich sił, moje ciało odmówiło posłuszeństwa i poczułem, że zaczynam
odpływać. Zrobiło mi się gorąco i czarno przed oczami, i upadłem na ziemie. Słyszałem
w oddali, jak lekarz krzyczy, by podano mi Valium. Inny lekarz spokojnie do mnie mówił, żebym
wytrzymał, że to zaraz minie.
- Co się stało? - zapytał Tom.
- Dostałem ataku drgawek. Podobno
rzucało mną na wszystkie strony, jakbym miał padaczkę.
Tom zmarszczył brwi.
- Po chwili poczułem, że ktoś
mnie kłuje i że zaczynam spadać. A chwilę później znalazłem się przed naszym
domem. Resztę już znasz.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuje za komentarz. Każdy wiele dla mnie znaczy i mobilizuje do dalszej pracy. :*