Informacja

KIEDY NOWY ODCINEK?

W niewoli uczuć (23) - Soon :D




INFORMACJA


PDF do ściągnięcia
Klik





Obserwatorzy

wtorek, 9 września 2014

Odcinek 26





          

                - A ja? Zostawisz mnie tu samego?
                - Sam tego chciałeś.
                - Wściekłeś się o taką błahostkę?
                - To nie jest błahostka. Zaczynasz zachowywać się jak Ria, a ja nienawidzę zaborczości i nieuzasadnionej zazdrości, i jeszcze ten wybryk. Ogarnij się Bill, bo naprawdę nasze drogi się rozejdą.
                - O czym ty mówisz? – był zszokowany, sam nie wierzyłem, że tak łatwo było mi to powiedzieć.
                - Nie chcę być z tobą w związku czy czymkolwiek to jest, ja mam już dosyć.
                - Nie wierze, żartujesz sobie, prawda?
                - Nie żartuję.
                - Sądzisz, że jak wyjedziesz, to się ode mnie uwolnisz i problem sam się rozwiąże?
                - A nie?
                - Nie. A wiesz dlaczego?
Pokręciłem przecząco głową i czekałem, czym mnie oświeci.
                - Bo to ty jesteś problemem, sam go sobie stwarzasz i sam się tym dręczysz.
Parsknąłem śmiechem.
                - Toś wymyślił – zakpiłem z uśmiechem na twarzy.
                - To jedź, zobaczymy, jak długo beze mnie wytrzymasz.
Prychnąłem.
                - Nie przyjadę do ciebie choćbyś mnie błagał – zastrzegł z tą swoją poważną miną.
                - I dobrze, nie zamierzam cię o to prosić, nawet lepiej, będę miał w końcu święty spokój i będę mógł robić, co chcę nie mając za plecami ciebie i twojego oratorskiego gadania.
                - Wrócisz do mnie szybciej niż myślisz.
To mnie rozbawiło na całego, ta jego pewność siebie.
                - Jasne – kolejny raz zironizowałem. – Zobaczymy się na wiosnę, i to też się okaże czy nadal będziemy mieszkać razem, bo jeśli zaczniesz znowu te swoje gierki, to albo ty się wyprowadzisz albo ja – wyrecytowałem, czując coś na kształt ulgi.
                - To się jeszcze okaże – odparł taki pewny siebie, że aż mnie zamurowało, a on po prostu wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samego. Stałem jeszcze przez chwilę, nie mając pojęcia, jak mam rozumieć to, co powiedział. Mógł zrobić wszystko, od zaszantażowania mnie, na przykład swoją śmiercią, wiem, że był do tego zdolny, do przykucia mnie kajdankami i uniemożliwienie mi wyjazdu. Strzelił niby focha i wyszedł, ale za dobrze go znałem, żeby teraz spokojnie pójść spać.
Oczywiście wróciłem do swojego pokoju, ale na wszelki wypadek zamknąłem się od środka na klucz, którego też nie wyciągałem z zamka, nie wiedziałem czy czasem nie dorobił sobie zapasowego, a jeśli nawet, to dopóki mój klucz będzie tkwił w zamku on nie wsadzi swojego, a co za tym idzie, nie wejdzie tu.  Co prawda był moim bratem i do tej pory ufałem mu bezgranicznie, ale przez ostatnie dwa dni wydarzyło się tyle dziwnych rzeczy, że nie byłem już pewny, czy nadal mogę mu ufać, tak jak do tej pory.
Zadzwoniłem do Jamesa, informując go, że muszę wyjechać i prosiłem go, żeby wyciągał Billa z domu do czasu aż wrócę. Nakłamałem mu, że muszę wyjechać na trochę z powodu formalności, których nie da się załatwić przez Internet ani pośredników, i niedługo wracam, ale prawdę mówiąc nie wiedziałem, czy kiedykolwiek jeszcze tu wrócę. Być może właśnie obaj z Billem staliśmy na rozdrożu i nadszedł czas, by każdy z nas poszedł w swoją stronę. Może właśnie tak miało być. Dwadzieścia pięć lat razem, właściwie prawie dwadzieścia sześć, licząc to od dnia poczęcia, nigdy nawet nie próbowałem sobie wyobrazić, że Billa może nie być przy mnie. Zawsze był i zawsze miał być. Mieliśmy założyć rodziny i mieszkać najlepiej w bliźniaczych domach, tak żeby jeden i drugi mógł w każdej chwili mieć się pod ręką, a teraz, właśnie teraz postawiłem pierwszy krok do rozdzielenia nas. Jak się z tym czułem? Jeszcze nijak, jeszcze tu byłem, jeszcze wiedziałem, że mam go za ścianą pokoju, i doskonale wiedziałem, że mogę jutro nie dotrzeć na to lotnisko, więc czułem się zupełnie normalnie.
Po przeszło godzinie wiszenia na telefonie i rozmowie z Jamesem, w końcu pożegnałem się i postanowiłem wziąć długą odprężającą kąpiel. Zrzuciłem z siebie koszulkę i spodnie dresowe, zerkając w lustrze na swoje krocze. Nadal mój członek nie wyglądał dobrze, a moje nadgarstki zsiniały i to na całym obwodzie. Boże, jak to ktoś zauważy, nie wytłumaczę się. Wszedłem powoli do wody. Przez moment poczułem nieprzyjemne szczypanie w okolicy krocza, ale zaciskając zęby jakoś usiadłem, a po chwili przyzwyczaiłem się i zapomniałem o tym bolesnym dyskomforcie. Leżałem w wannie chyba z godzinę, w końcu wyszedłem z wody. Wytarłem się i naciągnąłem jakieś luźne bokserki, nie miałem zamiaru spać w spodniach dresowych, jak ostatniej nocy, było mi w nich za gorąco, chociaż w tym momencie to było jedyne wygodne ubranie. Rozczesałem włosy, pozostawiając je rozpuszczone, żeby wyschły i wyciągnąłem spod łóżka walizkę. Otwarłem szafę, zastanawiając się, co spakować. Właściwie letnich ciuchów nie było sensu zabierać, i tak w Niemczech jest zimno, jedyne co mi się przyda to moja jeansowa kurtka z kożuszkiem. Dobrze, że ją zabrałem, zajmowała mi w torbie cholernie dużo miejsca, ale teraz będzie jak znalazł. Zdjąłem ją z wieszaka i powiesiłem na oparciu krzesła, i tyle było z mojego pakowania, kompletnie nie miałem na to ochoty. Podsunąłem torbę w kąt, postanawiając, że spakuję się jutro.
Zapaliłem sobie jeszcze papierosa i pogrzebałem w sieci, przeglądając setki maili, na które już dawno powinienem odpisać. Uświadomiłem sobie przy okazji, że przez ostatnie dwa tygodnie, odkąd zgodziłem się na pomysł Billa z przekonywaniem mnie do tej swojej miłości, że kompletnie straciłem poczucie czasu i zlałem wszystkich swoich znajomych, co mi się nigdy nie zdarzało, no chyba, że byłem akurat zauroczony jakąś nową dziewczyną, ale przecież ja Billa nie kochałem, przynajmniej nie w ten sposób, więc to, jak się ostatnio zachowywałem, było co najmniej dziwne. Zamknąłem pocztę, stwierdzając, że poodpisuję na maile w samolocie, i tak czeka mnie piętnaście godzin lotu, więc przynajmniej czas mi szybciej zleci. Wyłączyłem laptopa i orientując się, że dochodzi już prawie czwarta rano zamknąłem okno i położyłem się spać.

                Kiedy się obudziłem słońce było w zenicie, a w domu panowała totalna cisza. Zwlokłem się z łóżka, zerkając po drodze na zegarek, dochodziła dwunasta, więc Bill prawdopodobnie jeszcze spał, stąd ta cisza. Jednak, kiedy podszedłem do okna, by odsłonić żaluzje zauważyłem, że nie ma przed domem samochodu, a to oznaczało, że Bill wstał przede mną i gdzieś go wywiało.
Wyszedłem z pokoju i ruszyłem do kuchni. Na lodówce znalazłem liścik.

Pojechałem na zakupy, będę koło piętnastej.
Bill.

Super. Nastawiłem ekspres i poszedłem pod prysznic. Zanim jednak wpakowałem się do kabiny postanowiłem skorzystać z toalety, chodź przyznam, że robiłem to z obawą i gdyby nie silna potrzeba podarowałbym sobie tą przyjemność, jednak dziś zdecydowanie lepiej to wszystko wyglądało no i przynajmniej nie umierałem już z bólu, chociaż wciąż czułem lekki dyskomfort, miałem nadzieję, że jeszcze dzień lub dwa i wszystko wróci do normy. Natomiast moje nadgarstki w przeciwieństwie do mojego krocza, wyglądały jeszcze gorzej. Dzisiaj najwyraźniej osiągnęły apogeum zasinienia. Zastanawiałem się, jak to ukryć? Jedną rękę zasłonie bransoletkami, które nosze, ale drugą? Będę musiał poszukać zegarka, którego nie zakładałem już chyba ze dwa lata, pokręciłem tylko głową i rzucając z siebie bokserki wszedłem pod prysznic.
Zdążyłem się odświeżyć, zjeść śniadanie i nawet w końcu się spakować zanim wrócił Bill. Pakowałem jeszcze laptopa do torby podręcznej, kiedy Bill pojawił się w drzwiach mojego pokoju.
                - Jednak jedziesz? – zapytał.
Spojrzałem na niego.
                - Jak widać.
                - Tylko tyle bierzesz? – skinął głową na moje walizki.
                - Wziąłem to co mi potrzebne.
Uśmiechnął się. Sądziłem, że zacznie mnie błagać, żebym został, a on zachowywał się tak, jakbym wyjeżdżał na kilka dni i miał zaraz wrócić.
                - Daj to mamie, jak będziesz się z nią widział – wyciągnął w moją stronę niewielką paczuszkę.
                - Co to jest?
                - Heroina – odparł z uśmiechem na twarzy.
Wiedziałem, że nie, ale denerwowało mnie to, że się ze mną droczył.
                - Nie żartuj sobie.
                - Nie żartuję, więc pilnuj tego, jak oka w głowie, bo to naprawdę cenny towar.
                - Jeśli to na prawdę są narkotyki, to daleko nie polecę – rzuciłem. – Więc pytam poważnie, co to jest? Jeśli nie powiesz nie wezmę tego.
Pokręcił głową.
                - Myślałem, że mi ufasz – zaatakował mnie zdaniem, które z jego ust w ostatnim czasie wychodziło zdecydowanie za często.
                - Ufam, chociaż pewnie już dawno nie powinienem. Ciągle grasz na moich uczuciach, jestem już tym zmęczony, potem się dziwisz, że zadaję ci takie głupie pytania. Ja po prostu mam już tego wszystkiego dość.
                - Ja gram na twoich uczuciach? – był zaskoczony, czyżby nie zdawał sobie z tego sprawy?
                - Tak – potwierdziłem.
                - Nie Tom, to ty się miotasz we wszystkie strony. Ja się jasno określiłem, doskonale wiesz, czego od ciebie chcę i nic w tej kwestii się nie zmieniło.
Prychnąłem.
                - Więc co jest w paczce? – podchodząc bliżej niego popatrzyłem mu głęboko w oczy.
Nie odpowiedział, za to patrzył hardo w moje oczy. Przez moment miałem wrażenie, że rzuci się na mnie, zwłaszcza, że widziałem, jak jego wzrok skierował się na moje usta.
                - Jeśli mi ufasz, tak jak twierdzisz, to weźmiesz tą paczkę bez wiedzy co jest w środku i oddasz to mamie bez zaglądania.
Pieprzony kutas! Normalnie nienawidziłem go w tym momencie.
                - Dobra – odparłem krótko i zabrałem od niego tą paczkę, wkładając do jednej z kieszeni mojej podręcznej torby. Była na tyle mała, że nie zajmowała wiele miejsca i nie stanowiła też jakiegoś dodatkowego ciężaru. – Zadowolony jesteś? – zapytałem go z ironią w głosie.
                - Byłbym bardziej, gdybyś został.
                - Nie ma mowy! - skwitowałem krótko. – Już to sobie wyjaśniliśmy i nie chcę więcej o tym rozmawiać.
                - Jak chcesz. Widocznie lubisz długie loty samolotem.
                - Lecę biznes klasą, więc to nie będzie jakoś specjalnie uciążliwa podróż – oznajmiłem. – I nie zamierzam tu szybko wracać.
                - Zobaczymy – skomentował. – O której masz lot? – zmienił temat, jakby bał się, że obaj powiemy za dużo.
                - O północy.
                - Odwiozę cię na lotnisko – zaoferował się, ale ja nie chciałem, zaczynałem mieć jakieś dziwne wrażenie, że tym razem dla odmiany on chce, żebym poleciał do tych Niemiec. Sądziłem cały czas, że zacznie mnie prosić, żebym został, albo będzie symulował chorobę, czy coś, a on zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, jakbym jechał tam i z powrotem w interesach, jak często przecież w przeszłości bywało, nie zawsze podróżowaliśmy razem. Czasami sytuacja była taka, że jednego dnia lecieliśmy różnymi samolotami w dwa różne miejsca, i nie stanowiło to jakiegoś problemu, tylko, że teraz sytuacja była inna. Powiedziałem mu wprost, że tu nie wrócę, a on, jakby był na te słowa głuchy, więc zacząłem się trochę denerwować tym jego opanowaniem.
                - Pojadę taksówką, nie musisz się tłuc przez całe miasto.
                - Żaden problem, nie zamierzam siedzieć sam w domu. Jak cię odstawie na lotnisko pojadę do Paradisea.
                - Tylko nie pij, jak jedziesz autem.
                - A to już nie twój problem, Tom. Chcesz mnie pilnować, to zostań.
Wiedziałem! A jednak będzie próbował wszelkich sztuczek, żeby mnie tu jakoś zatrzymać, już się zorientował, że prośbami, czy płaczem nie wpłynie na mnie, to obrał inną strategie.
                - Na twoim miejscu przez kilka dni posiedziałbym w domu i wyleczył najpierw tyłek.
                - Martwisz się o mój tyłek? To twój członek sprawił, że jest w takim stanie.
                - Sam go sobie pchałeś, więc pretensje, możesz mieć tylko do siebie.
                - Jasne – bąknął od niechcenia. – Nie martw się, moja dupa ma się całkiem nieźle, a skoro chciałeś się już o to zapytać, mogłeś to zrobić wprost, a nie odwracać kota ogonem.
                - Mam gdzieś twoją dupę, martwię się o ciebie.
                - To zostań.
                - Wiesz, co? Na to lotnisko pojadę jednak taksówką – powiedziałem, odchodząc od niego.
                - Czego się boisz, że będę prowadził po alkoholu, czy że urządzę ci na lotnisku scenę?
                - Jedno i drugie – rzuciłem, ale tak naprawdę ani jedno ani drugie nie było w stylu Billa.
Prychnął i wyszedł z mojego pokoju.
Na kolację zrobiłem nam spaghetti, wiem, że Bill je uwielbia. Mało ze sobą rozmawialiśmy, unikał nawet mojego wzroku, co prawda odpowiadał, kiedy go o coś pytałem, ale odnosiłem wrażenie, że robi to tylko po to, żebym się o niego nie martwił.
Kiedy wybiła dwudziesta pierwsza zadzwoniłem po taksówkę. Rozejrzałem się jeszcze uważnie po pokoju, czy abym niczego niezbędnego tu nie zostawił i zabierając torby i kurtkę postawiłem wszystko pod drzwiami frontowymi. Bill, słysząc to wyszedł ze swojego pokoju i stanął tym razem, patrząc na mnie z żalem w oczach.
                - Przestań! – odezwałem się, widząc ten jego wyraz twarzy.
                - To niczego nie zmieni, Tom.
Nie wiem czemu byłem w tym momencie zdenerwowany. Czułem się dosłownie, jak przed jakimś egzaminem w szkole, już dawno zapomniałem, jakie to było uczucie, ale właśnie tak było i doskonale wiedziałem, co to za rodzaj podenerwowania. Czułem się tak zawsze wtedy, kiedy na czymś mi zależało, a wiedziałem, że choćbym stanął na głowie, nie dostanę tego, jakbym przeczuwał swoją porażkę tuż przed tym zanim jeszcze postanowiłem się zmierzyć z wyzwaniem. Irracjonalne, ale zawsze się sprawdzało, tylko, na czym niby tym razem mi zależało? Może nad uwolnieniu się od tego niedorzecznego uczucia Billa? Albo może jednak chciałem, żeby ono przetrwało? To właśnie przemknęło mi pokątnie przez myśl, jakkolwiek było to głupie, to pojawiło się nie wiadomo skąd i nie wiadomo dlaczego. Potrząsnąłem głową, chcąc się uwolnić od tej dziwnej myśli. Ten wyjazd miał być doraźnym rozwiązaniem, choć miałem szczerą nadzieję, że po tej rozłące wszystko wróci do normy, a to, co się wydarzyło, za jakiś czas będziemy wspominać przy szklaneczce dobrego whisky z lodem.
Jak usłyszałem klakson taksówki, która właśnie podjechała pod dom spojrzałem na Billa.
                - Nie rób takiej miny, wszystko się ułoży, zobaczysz. Ta rozłąka dobrze nam zrobi – mówiąc to podszedłem do niego i objąłem go, mocno do siebie przytulając. Mimo wszystko czułem się nieswojo, zostawiając go tu samego.
                - Nie wyjeżdżaj Tom, proszę – chwycił mnie mocno za twarz i wpił się w moje usta. Kurwa! Nie odpuści, do końca będzie walczył. Odepchnąłem go gwałtownie od siebie, posyłając mu wściekłe i pogardliwe spojrzenie.
                - Do zobaczenia, Bill – powiedziałem tylko i chwyciłem swoją walizkę, wychodząc z domu.
Wrzuciłem torbę do bagażnika taksówki i wsiadłem na tylne siedzenie, nawet się nie obejrzałem za siebie. Koniec. Właśnie zakończyłem coś, co być może mogłoby się rozwinąć w coś głębszego, ale ja tego nie chciałem, a on powinien był to uszanować, tak jak ja wiele razy szanowałem jego zdanie i decyzje, które wybitnie mi się nie podobały. Ruszyliśmy na lotnisko. Im większy dystans dzielił mnie od niego, tym większe nachodziły mnie wątpliwości. Dotknąłem swoich ust, nadal czułem na nich pocałunek Billa, oblizałem wargi, czując smak jego śliny. Zawsze uważałem, że smakujemy i pachniemy tak samo, ale to nie prawda, Billa ślina miała słodkawy posmak, teraz czułem to bardzo wyraźnie. Oblizałem usta, delektując się tym smakiem, kompletnie odpłynąłem tam, pogrążając się w jakieś zadumie.
                - Jesteśmy na miejscu – usłyszałem znienacka.
                - Ile? – zapytałem, mając na myśli należność za przejazd.
                - 42 dolary – odparł kierowca.
Wyciągnąłem pieniądze z portfela, podając banknoty kierowcy.
                - Reszty nie trzeba – rzuciłem.
                - Dziękuję. Życzę przyjemnego lotu.
                - Dziękuję – wysiadłem, kierując się do odprawy.
                Szesnaście godzin później wylądowałem w Hamburgu.
Jak tylko wyszedłem z samolotu uderzyło mnie zimne powietrze, aż mnie ciarki przeszły. Zanim się przyzwyczaję minie znowu kilka dni. Znacznie lepiej znosiłem niskie temperatury niż Bill, jednak nie będę ukrywał, że wolałbym teraz leżeć na plaży i wygrzewać się w słońcu, niż zaciągać pod szyją zamek swojej polarowej bluzy.
Podszedłem do stojącej na postoju taksówki i wsiadłem, podając kierowcy adres.
Nie było mnie tu dwa miesiące, a miałem wrażenie, jakby ze dwa lata. Wydawało mi się, że tyle rzeczy się zmieniło. Patrzyłem przez okno na miasto w godzinach szczytu, na tych tłoczących się na chodnikach ludzi. Wszyscy dokądś się spieszyli, a ja czułem się totalnie ponad to, daleko poza nimi, jakbym przybył tu zupełnie z innego świata.
Kierowca zagadywał mnie, chcąc mi umilić podróż, którą w większości przestaliśmy w korku, ale nie miałem mu tego za złe, po dwóch miesiącach posługiwania się w około tylko angielskim, to słyszenie ojczystego języka, oprócz chwil, kiedy rozmawiałem z bratem, było dla mnie odprężające. Nigdy wcześniej tego tak nie odczuwałem, a przecież już wiele razy wracaliśmy z Billem do Niemiec, i to po znacznie dłuższej nieobecności w ojczystym kraju, dziwne, ale być może dlatego wcześniej tego nie zauważyłem, bo wracaliśmy tu razem.
                Kiedy dojechałem w końcu do domu i stanąłem przed drzwiami brakowało mi narzekania Billa, głównie na liście na trawniku, mieliśmy osoby, które zajmowały się naszym domem, kiedy nas nie było, ale jakoś specjalnie nie kładliśmy nacisku, żeby na bieżąco usuwali opadające liście i Bill zawsze się o to ciskał. To śmieszne, że z pośród tylu innych rzeczy, to właśnie na to zwróciłem teraz największą uwagę, jakbym chciał sobie wmówić, że on tu jest razem ze mną. Wszedłem do środka, wymijając ogromną kupę listów leżących na podłodze przed drzwiami, cóż, przynajmniej poczta działała systematycznie. Zamknąłem drzwi i wyminąłem tą stertę, stawiając torbę pod ścianą. Rozejrzałem się wokoło, dom był tak wychłodzony, że właściwie prócz tego, że tu nie czuło się przenikliwego wiatru nie dało się zauważyć żadnej różnicy temperatury, więc pierwsze, co zrobiłem, to zszedłem do piwnicy i włączyłem centralne ogrzewanie, ustawiając termostat na pełną moc, musiałem rozgrzać dom i to jak najszybciej, a to jednak chwilę zajmie. Wróciłem na górę i w następnej kolejności, nastawiałem w kuchni ekspres. Zanim kawa się zaparzyła zgarnąłem z przed drzwi całą pocztę, rzucając wszystko na stół w kuchni. Połowa z tego, to jak zwykle reklamy, więc musiałem to przesegregować. Nie wiem, jak w dobie takiej komputeryzacji zamiast maleć, to rośnie ilość otrzymywanej korespondencji w papierowej formie, a to i tak jeszcze nic. Było by tego z pewnością trzy razy tyle, gdybyśmy z Billem nie zaznaczali, gdzie to było tylko możliwe, żeby nie przesyłali nam do domu żadnych papierowych wydruków, ofert czy innych tego typu rzeczy.
Tak więc, po przeglądnięciu korespondencji znalazło się kilka listów do Billa, kilka do mnie, trochę rachunków, właściwie to tylko potwierdzeń o uregulowaniu ich, bo przecież wszystko i tak opłacaliśmy przez Internet, no i kupka reklam, która od razu wylądowała w koszu na papier do recyklingu.
Kiedy moja kawa w końcu się zaparzyła, siedząc nadal w polarowej bluzie nalałem sobie cały kubek i wziąłem się za przeglądanie rachunków, starając się przy okazji rozgrzać na gorącym kubku skostniałe dłonie, bo odkąd wysiadłem z samolotu ciągle miałem je zimne. Na szczęście nie było tych rachunków wiele, ale jako, że zbliżał się koniec roku trzeba było pozałatwiać kilka formalności. Oczywiście, można to było załatwić przez Internet, i gdyby nie to, że przez Billa cudowne pomysły musiałem tu wrócić, pewnie tak to wszystko by wyglądało, a tak, dzięki niemu będę musiał osobiście się z tym zająć. No, ale, odłożyłem to sobie na później, w końcu nie musiałem tego załatwiać już dziś, miałem zamiar wybrać się do tych wszystkich instytucji, ale w przyszłym tygodniu.
Po godzinie w domu zrobiło się przyjemne ciepełko. W końcu zrzuciłem z siebie bluzę i buty, za które Bill by mi łeb urwał, nienawidził, kiedy chodziło się w domu w butach, też nie lubiłem, ale było tak zimno, że nie miałem ochoty ich zdejmować.
Zerknąłem na zegarek, w Stanach była szósta rano, Bill pewnie położył się już spać, więc postanowiłem nie budzić go dzwoniąc i wysłałem mu tylko sms’a, że jestem już w domu, i że wszystko u mnie w porządku. Mimo wszystko postanowiłem zachowywać się normalnie, niezależnie od tego, co się między nami w ostatnim czasie wydarzyło, to nadal był mój brat i jedyna osoba, której bezgranicznie ufałem i za którą oddałbym życie.

6 komentarzy:

  1. Ojeja. Tom wyjechał. :( Wiedziałam jednak, że do tego dojdzie. Jestem bardzo ciekawa, jak to się potoczy dalej. Bill będzie się odzywał do Toma, albo go ignorował. I ta rozłąka potrwa na pewno jakiś dłuższy czas. Ech. No nie mogę się doczekać nowego odcinka!
    A i u mnie i Natalii nowa notka.
    http://tokiohotel-promisemethat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś mi tak...smutno...naprawdę. Widać, że Tom już tęskni za Billem, a to w taksówce, refleksja na temat smaku Billa, była słodka. Stawiam na to, że albo Bill zrobi coś głupiego i Tom do niego wróci, albo Tom uzna, że nie potrafi bez niego żyć, wróci i będzie błagał na kolanach o przebaczenie. ;*


    Pozdrawiam, Kochana

    OdpowiedzUsuń
  3. A jednak wyjechał .. I sam zobaczył, że jednak brakuje mu Billa..
    Niech odpocznie, przemyśli wszystko na spokojnie i niech wraca do Billa.
    Mam nadzieję, że Bill nie zrobi nic głupiego ..
    Już z niecierpliwością oczekuję następnego odcinka ;)

    Buziaczki kochana ;*** Ściskam mocno ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. JAK MNIE TU DAWNO NIE BYŁO.
    POWIEM TYLKO, ŻE BILL TO IDIOTA I POWINIEN MU KTOŚ PORZADNIE TEN JEGO USZKODZONY TYŁEK SKOPAC.
    A TOMA TRZASNAĆ W ŁEB CZYMŚ CIĘŻKIM, TO MOZE WRESAZCIE ZATRYBI, ZE KOCHA BRATA. NIE ROZUMIEM, CZEMU SAM SIEBIE OSZUKUJE.
    JAK NA RAZIE SPEKULACJI CO DALEJ BRAK.
    WENY ŻYCZĘ
    LOTEK

    OdpowiedzUsuń
  5. Okey... Chłopcy tymczasowo spasowali. Tylko czemu mam wrażenie, że Tom czuje się jak mój chłopak, kiedy mówi do mnie: "To ty jesteś niby w gorszej pozycji, to czemu ja czuję się, jakbym coś tracił...?"
    ]:-D He, he, he... Wierzę, że Bill ma rację. Tom będzie tęsknił, aż wróci albo ubłaga brata o przyjazd. ;) Ale znając Ciebie, to możesz ich wpakować w niezłe zamieszanie. Aż się boję o Billa...

    Ri

    OdpowiedzUsuń
  6. Byłam. Przeczytałam. Ale nie wiem co napisać. Nie mam sił na komentarz, wybacz. Postaram się poprawić następnym razem. A, że jutro zaczyna weekend, to powinno być lepiej!

    Pozdrawiam serdecznie,
    Joll.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuje za komentarz. Każdy wiele dla mnie znaczy i mobilizuje do dalszej pracy. :*