Informacja

KIEDY NOWY ODCINEK?

W niewoli uczuć (23) - Soon :D




INFORMACJA


PDF do ściągnięcia
Klik





Obserwatorzy

środa, 24 września 2014

Odcinek 31





Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem. Obudziłem się, jakiś spocony i obolały, jak zwykle po piciu, chociaż, nie wypiłem wczoraj aż tyle, żeby dzisiaj umierać, a tak się czułem, jakbym był na wpół martwy. Głowa mi pękała, jakbym wypił tego Danielsa sam, a nie z przyjaciółmi na spółkę. Zwlokłem się z łóżka, pierwsze swoje kroki kierując do kibla, czułem, że jeśli zaraz się nie odleję, to mi pęcherz pęknie. Kiedy skończyłem i spojrzałem na siebie w lustro, od razu się odwróciłem i wyszedłem z łazienki, wolałem to pozostawić bez komentarza, wyglądałem dokładnie tak, jak się w tym momencie czułem, czyli chujowo.
Z szuflady w kuchni wygrzebałem jakieś tabletki przeciwbólowe i zażyłem, wziąłbym dwie, ale się akurat skończyły.
Usiadłem przy stole ze szklanką w ręce i rozglądałem się tempo po kuchni, zastanawiając się czy zrobić sobie coś do jedzenia, czy może pójść położyć się z powrotem do łóżka i poczekać aż trochę przestanie boleć mnie głowa. Zanim jednak zdążyłem podjąć jakąś decyzję usłyszałem dzwonek do drzwi. Pięknie, jeszcze tylko mi tu teraz kogoś brakuje. Postawiłem szklankę na stole i ruszyłem do drzwi.
                - Witaj Tom.
                - Gordon? – zaskoczył mnie, zupełnie zapomniałem, że ma do mnie wpaść w tygodniu, a przecież mama wspominała mi.
                - Uuu, chyba wpadłem nie w porę, nie wiedziałem, że byłeś na imprezie.
                - Nie byłem. Wczoraj wpadł Gustav z Georgiem i trochę wypiliśmy.
                - Mnie to nie wygląda na trochę. Widziałeś się w lustrze?
                - Dopiero wstałem, ale co tak stoisz i zimno wpuszczasz, właź – przepuściłem go w drzwiach.
                - Masz, to od mamy – podał mi reklamówkę.
                - Znowu wałówka?
Wzruszył tylko ramionami.
                - Prosiłem ją, żeby nic nie robiła. Czy ona naprawdę nie potrafi odpoczywać?
                - Takie są matki. Będziesz miał kiedyś dzieci, to zrozumiesz.
Dzieci… dobre sobie, chyba z Billem, bo póki co tylko z nim zrobiłem to bez zabezpieczenia.
                - To chyba jakieś ciasto, nic wyszukanego. Mama to pewnie wpadnie do ciebie jutro albo w sobotę. A ty, kiedy lecisz?
                - Jeszcze nie wiem. Nie załatwiłem wszystkiego.  W poniedziałek wróciłem i było już za późno, żeby jechać i załatwiać. We wtorek zaspałem. Wczoraj przyszli chłopacy, a dzisiaj ty.
                - To chyba w tym tygodniu raczej nie polecisz.
                - Raczej nie.
                - Bill pewnie jest zły.
                - Rozumie to. Zresztą nie ma co narzekać, to ja tu marznę nie on.
Gordon się zaśmiał.
                - Właśnie, a co u ciebie tak gorąco, termostat padł?
                - Nie, specjalnie tak ustawiłem.
                - To nie zdrowe, wyjdziesz na dwór i od razu się przeziębisz.
                - Wiem, nie miałem czasu zejść do piwnicy i zmniejszyć temperaturę. Jak przyleciałem, to w domu było tak zimno, że jedyna różnica między tym, co było w domu, a na dworze, to taka, że tu nie wiało.
                - Domyślam się, w końcu odkąd wyjechaliście dom stoi pusty i nieogrzewany.
                - No – potwierdziłem. - Napijesz się kawy? – zaproponowałem.
                - Chętnie, paskudna pogoda dzisiaj, ciśnienie niskie i spać się chce.
Zaparzyłem kawę i postawiłem filiżankę przed Gordonem.
                - Dziękuję.
Wyciągnąłem z torby ciasto i pokroiłem je, stawiając cały talerz na stole.
                - Skoro przywiozłeś, to się chociaż poczęstuj.
                - Z przyjemnością, twoja mama pilnuje mnie, bo od tych słodkości zaczynam przybierać na wadze.
                - Nie zauważyłem.
                - Bo mnie pilnuje.
Zaśmiałem się, doskonale wiedziałem, jaka potrafi być mama.
Usiadłem przy stole i zamiast jakiegoś konkretnego jedzenia napchałem się ciastem, ale uwielbiam sernik z rodzynkami, zwłaszcza ten mamy.
Pogadałem z Gordonem, a on zaraz, jak tylko wypił kawę zaczął się zbierać twierdząc, że musi już jechać, bo ma spotkanie z klientem i nie chcę się spóźnić.
Dopiero teraz, gdy zostałem znowu sam pomyślałem o Billu. Zerknąłem na zegarek, w Stanach dochodziła ósma rano, Bill z całą pewnością spał.
Wziąłem prysznic i ogarnąłem się trochę, zwłaszcza mój zarost, który co kilka dni trzeba było mimo wszystko podcinać. Jak już skończyłem uczesałem się i związałem włosy.
                - No – powiedziałem do siebie. Szkoda tylko, że nadal głowa mnie bolała, zupełnie nie wiem, czemu, skoro nie czułem w ogóle, że wczoraj coś wypiłem, a jedna butelka na trzy głowy, to właściwie żadne picie.
Postanowiłem jednak zignorować to i zająć się czymś pożytecznym, na przykład przygotować sobie dokumenty, bo tak czy owak, muszę załatwić te formalności, i postanowiłem, że zrobię to właśnie jutro, żeby w końcu mieć to z głowy.
Nie powiem, zanim zorientowałem się, jak Bill poukładał te wszystkie papiery, zawaliłem cały pokój teczkami i papierzyskami, ale tego, czego szukałem nie znalazłem. Usiadłem na krześle, przecierając twarz, miałem już dosyć, to było, jak szukanie igły w stogu siana.
Przejrzałem każdą pojedynczą kartkę i nie znalazłem aktu notarialnego, który potrzebowałem. Przekopałem nawet królestwo Billa. Gdyby zobaczył, jak wygląda teraz jego pokój, to by mnie zabił. Usiadłem na jego łóżku, przyglądając się porozwalanym dokumentom i poczułem wibracje mojej komórki. Wyciągnąłem ją z kieszeni sprawdzając, od kogo przyszedł sms i oczywiście był od Billa. Chyba czuł, że mu grzebałem w pokoju i dlatego napisał. Otwarłem wiadomość.

BILL:
Hej, chciałem tylko zapytać, co u ciebie?

Odpisałem mu.

TOM:
Zaraz mnie szlag trafi.

BILL:
Co się stało?

TOM:
Od południa szukam aktu notarialnego domu, nie wiem gdzie jest, przekopałem już wszystkie dokumenty i nie widzę go. W Twoim pokoju też go nie ma.

BILL:
Grzebałeś w moich rzeczach?

TOM:
Szukałem aktu, nie interesowało mnie, co tam masz.

BILL:
Tom!!!

TOM:
Co Tom? Mam dosyć! Łeb mi pęka, muszę jutro pojechać pozałatwiać te papiery, a nic nie mogę znaleźć. Zaczyna mnie to już wkurwiać!

Byłem podenerwowany i zmęczony tym szukaniem, do tego źle się czułem, no i byłem głodny, bo  sernik dawno się już skończył, a zamiast zrobić sobie przerwę i podgrzać sobie coś do jedzenia, uparłem się szukać.

BILL:
Jest w czerwonej teczce w salonie w kredensie na trzeciej półce od dołu.

TOM:
Myślisz, że nie szukałem tam? NIE MA!

BILL:
Musi być! Sprawdź jeszcze raz, powinna być na samym dole, jestem tego na sto procent pewny.

                - Jasne – rzuciłem na głos i z komórką w dłoni ruszyłam z powrotem do salonu, pokonując tor przeszkód w postaci porozwalanych papierów, dopadając w końcu kredensu, w którym właściwie i tak już nic nie było, bo jego zawartość była porozkładana po całym pokoju, ale tak jak już mu pisałem,  oprócz pustych półek nie było w nim nic. – Na sto procent? – wycedziłem ze złością przez zaciśnięte zęby i napisałem mu.

TOM:
Na sto procent, to jej tu nie ma! Pustą półkę widzę, mam ci wysłać zdjęcie?

BILL:
No to leży gdzieś. Jeśli powyciągałeś wszystko, to na pewno odłożyłeś ją gdzieś.

Zacząłem się rozglądać za czerwoną teczką, tyle że, jakbym nie patrzył nigdzie jej nie widziałem. Byłem już wściekły, zrzuciłem na podłogę, to co akurat leżało na kanapie i posadziłem tyłek,  rozkładając się prawie na leżąco.

TOM:
Chuj tam, nie ma!

Wysłałem mu.

BILL:
Uspokój się, znajdzie się. Zastanów się gdzie ją położyłeś.

TOM:
Nad czym mam się zastanawiać? Nie widziałem jej nawet na oczy, nie miałem jej nawet w ręce, żebym ją gdzieś kładł. Może zabrałeś ją ze sobą do stanów?

BILL:
A po co? Musi tam być.

                - Musi, musi! Chyba w twoje wyobraźni. Przez twoją pojebaną głowę muszę się teraz wkurwiać! – wykrzyczałem, tak jakby on tu był i wszystko słyszał.

Wcisnąłem odpisz i już miałem zacząć pisać, kiedy kontem oka zauważyłem coś czerwonego leżącego na książkach na półce obok kredensu. Poderwałem się z kanapy i chwyciłem to, oczywiście od razu,  uzmysławiając sobie, że sam ją tu położyłem, kiedy wyciągnąłem wszystkie papiery.  Teczka była cienka, więc założyłem, że jest pusta. Otwarłem ją i faktycznie był w niej akt notarialny, który szukałem przez całe popołudnie.
Usiadłem na kanapie, miałem dosyć. Przez to gówno straciłem kilka godzin, byłem głodny, zmęczony i jeszcze ten bałagan, ani myślałem to dzisiaj sprzątać, będzie leżało do jutra.

BILL:
Znalazłeś?

Niecierpliwił się, może jak nie odpiszę mu - zadzwoni, a wtedy usłyszy ode mnie kilka słów, nie koniecznie miłych.
Po kolejnych kilku minutach, w ciągu, których nadal mu nie odpisałem, dostałem kolejnego sms’a.

BILL:
Odezwij się Tom, bo się martwię.

                - No i dobrze! Trzeba było nie świrować na moim punkcie, nie musiał byś się teraz martwić – powiedziałem do telefonu i odłożyłem go na stół, oczywiście nadal mu nie odpisując.
Musiałem najpierw coś zjeść. Wyciągnąłem z lodówki jeden z garnków, który dostałem od mamy i postawiłem na kuchni, odgrzewając sobie jedzenie.
Minęła przynajmniej godzina od ostatniego mojego sms’a, za ten czas zdążyłem zjeść, napić się herbaty i co najważniejsze ochłonąć.
Chwyciłem telefon i odpisałem mu.

TOM:
Znalazłem.

Nawet nie minęła minuta, jak mi odpisał, chyba siedział przez ten czas, trzymając komórkę w ręce.

BILL:
Czemu tyle czasu się nie odzywałeś?

TOM:
Bo bym cię zjebał równo, musiałem ochłonąć.

BILL:
A co ja ci takiego zrobiłem, że się wściekłeś?

TOM:
Nie udawaj, że nie wiesz, dlaczego ty jesteś w Stanach, a ja w Niemczech.

BILL:
Ja ci nie kazałem lecieć do Niemiec, nawet cię prosiłem, żebyś został.

TOM:
Dobra, nie ważne, idę się umyć i kładę się spać. Chyba jestem za bardzo zmęczony, bo wszystko mnie dzisiaj denerwuje i jeszcze odkąd wstałem ten cholerny łeb mnie napierdala.

BILL:
Kac?

TOM:
Ciekawe, po czym, po tej odrobinie alkoholu? Nie rozśmieszaj mnie.

BILL:
No to, może jesteś chory?

TOM:
Nie jestem.

BILL:
Weź sobie aspirynę czy coś.

TOM:
Już brałem rano.

BILL:
To weź drugą.

TOM:
Nie ma już. Dobra Bill, nie ważne, jeśli będziesz chciał chwilę popisać będę jutro wieczorem na skypie. Nie pisz do mnie wcześniej, bo nie wiem czy znajdę czas, żeby ci odpisać nawet na sms’a.

BILL:
Okej. To dobrej nocy Tom.

TOM:
Dzięki, nawzajem.

Przygotowałem sobie wszystkie papiery, upychając je w jedną dużą teczkę i po krótkiej toalecie położyłem się spać, nastawiając sobie jeszcze budzik.
I chociaż było jeszcze dość wcześnie i pewnie w innych okolicznościach zacząłbym o tej godzinie dopiero życie, podarowałem sobie, chociażby dlatego, że po pierwsze; musiałem jutro rano wstać i być w miarę przytomny, a po drugie; byłem jakiś zmęczony, i jak tylko przykryłem się, prawie natychmiast zasnąłem.

                Punkt siódma mój budzik rozdzwonił się. Chwyciłem komórkę do ręki i uciszyłem ten irytujący dźwięk. Jeszcze nie otwarłem oczu, a już poczułem, że nadal boli mnie głowa, a do tego jeszcze gardło i nie jestem wstanie normalnie oddychać przez nos, krótko mówiąc najwyraźniej złapałem jakieś przeziębienie. Jednak zwlokłem się z łóżka. Miałem taką upierdliwą manie, że jak sobie coś wcześniej zaplanowałem, to choćby waliło się i paliło musiałem zrobić to, co sobie zaplanowałem. Nastawiłem expres i poszedłem do łazienki odświeżyć się. Sądziłem, że po prysznicu poczuję się lepiej, ale moje samopoczucie nie poprawiło się ani odrobine. Wróciłem do kuchni, pełny dzbanek gorącej kawy już na mnie czekał, znowu się rozpędziłem i zrobiłem jej za dużo, ale to z przyzwyczajenia, zawsze tyle robiłem, bo wiedziałem, że Bill też będzie pił. Postawiłem kubek na stole i zacząłem szukać w szufladzie leków, miałem nadzieję, że jednak coś się tam jeszcze znajdzie przeciw bólowego i na gardło, ale prócz witamin i jakiś ziołowych cukierków na gardło, które bardziej nadawały się dla Billa niż dla mnie, nic nie znalazłem. Postanowiłem, że spróbuję tych cukierków, skoro Bill je ciągle kupował i twierdził, że mu dobrze robią na gardło, to i mnie powinny pomóc, przynajmniej na to liczyłem. Po godzinie wyszykowany wyszedłem z domu. Na dworze aż mną wstrząsnęło, miałem wrażenie, że jest chyba zerowa temperatura, a mżawka i nieprzyjemny wiatr, tylko potęgowały uczucie chłodu. Nie wiem, jak to możliwe, że w tym roku tak dokuczliwie odczuwałem te przenikliwe zimno. Wsiadłem do samochodu, odpalając silnik i podkręcając na całego ogrzewanie, i ruszyłem załatwić w końcu te formalności.
Nienawidziłem tego robić, zawsze jeździłem razem z Billem i to on gadał z tymi urzędnikami, a ja co najwyżej wtrącałem swoje dwa grosze. Na szczęście zajęło mi to mniej czasu niż sądziłem, urzędniczka ciągle na mnie zerkała, a ja ciągle wycierałem nos, bo ten przeklęty katar zaczął dawać mi się coraz bardziej we znaki. W każdym razie załatwiła moją sprawę bardzo szybko, chyba z obawy, żeby się ode mnie nie zarazić.
W końcu wyszedłem z urzędu i wsiadłem do samochodu, moje samopoczucie pogarszało się z godziny na godzinę, zaplanowałem sobie zrobić jeszcze jakieś zakupy i zahaczyć po drodze aptekę, ale czułem się taki obolały, że sama myśl o wyjściu z nagrzanego auta i drylowaniu jeszcze między tymi wszystkimi półkami…, krótko mówiąc odpuściłem sobie. Aptekę oczywiście, też. Pomyślałem, że najpierw wrócę do domu, zrobię sobie coś gorącego do picia, żeby się porządnie rozgrzać i ubiorę na siebie jeszcze jakiś dodatkowy sweter i czapkę, i dopiero wtedy skocze po jakieś leki.
                Wróciłem do domu, jednak nawet nie dotarłem do kuchni, zdjąłem po drodze do salonu buty i kurtkę, rzucając ją na oparcie fotela, który wyminąłem, i padłem na kanapę w salonie, ignorując fakt, że wszędzie wokoło walały się różne papiery, których po wczorajszym poszukiwaniach jeszcze nie poskładałem. Po mimo że w domu było piekielnie gorąco, zacząłem się trząść z zimna. Podkuliłem nogi, obejmując ramiona rękami i położyłem się. W domu panowała taka upiorna cisza, że aż piszczało mi w uszach. Przyszło mi na myśl, że umrę tu i nikt nawet nie będzie o tym wiedział, tego jednego byłem pewny. Nie mam pojęcia, jak mogłem dopuścić do takiej sytuacji, zawsze bałem się zostać sam, zwłaszcza na starość, kiedy będę potrzebował jakieś pomocy, ale chyba nie dożyję starości, bo umrę tu na tej kanapie. Tak nad tym rozmyślałem, że zmorzył mnie sen i przysnąłem.

                Nie wiem, jak długo dane mi było pospać, bo ocknąłem się kompletnie zdezorientowany, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. W pierwszej chwili nie wiedziałem, co się dzieje i gdzie jestem.
Wytarłem tylko dłonią cieknący nos, próbując wciągnąć nim powietrze, bezskutecznie, rzecz jasna i odwróciłem się na drugi bok. Kimkolwiek był natręt, który dobijał się do mnie, nie miał szans się tu dostać, bo ani myślałem, żeby wstać i otworzyć drzwi. Po kilku kolejnych minutach poczułem wibracje mojego telefonu w kieszeni. Jezu, nawet poleżeć spokojnie nie można, sięgnąłem do kieszeni, wyciągając komórkę i zerknąłem na wyświetlacz, to mama.
                - Halo – odezwałem się zachrypnięty.
                - Tom, to ty? Gdzie jesteś?
                - W domu.
                - W domu? To czemu nie otwierasz, stoję pod drzwiami.
 Pięknie, to ona się dobijała.
                - Zaraz otworze – rozłączyłem się i wstałem, dopiero teraz czując, jak mnie wszystko boli, to chyba raczej nie było zwykłe przeziębienie, było mi cholernie zimno, a to oznaczało, że muszę mieć gorączkę, jak mnie mama zobaczy w takim stanie, będzie się nade mną użalać, a nie cierpiałem tego. Jestem facetem i nie znoszę, jak się ktoś nade mną użala, Bill to lubił, ja nie, to znaczy… właściwie… to lubiłem, jak Bill się o mnie troszczył, a zresztą nie ważne. Otwarłem drzwi.
                - No nareszcie – powiedziała i natychmiast weszła do środka, nawet nie czekając na zaproszenie. – Ale paskudna pogoda, a z dnia na dzień coraz gorzej, jeszcze trochę i śnieg spadnie. Pewnie znowu grałeś na gitarze i nie słyszałeś, jak dzwoniłam albo słuchałeś muzyki przez słuchawki – nawijała, jak zwykle.
                - Spałem – wyjaśniłem i od razu po moim głosie dało się poznać, że jestem chory. Spojrzała na mnie uważnie.
                - Dobrze się czujesz Tom? – Położyła mi rękę na czole. – Boże, ty masz gorączkę, jesteś chory.
                - Przeziębiony – sprostowałem, nie znosiłem tego jej zatroskanego wyrazu twarzy. Nie znosiłem w ogóle, kiedy przeze mnie ktoś się martwił. Nie lubiłem sprawiać problemów i zawsze starałem się ukryć, jak coś zbroiłem i jakoś samemu rozwiązać problem, nie zawsze się dało, zwłaszcza przed Billem, on zawsze tylko na mnie spojrzał i wiedział, co jest grane i zawsze, dokładnie zawsze nawet, jeśli nie wiedział o co chodzi, stał po mojej stronie, to jest coś czego nie zamienię na nic innego, tej pewności, że co bym nie zrobił Bill nigdy się ode mnie nie odwróci. Ta pewność, że gdybym powiedział mu, że zabiłem człowieka, to on nie wydałby mnie, tylko zapytał gdzie go zakopiemy.
                - Mierzyłeś temperaturę?
                - Po co? – sam dotknąłem swojego czoła. – Lekko podniesiona, nic mi nie będzie.
Ale ona nie rezygnowała.
                - Ostatni raz, kiedy tak twierdziłeś leżałeś w łóżku przez dwa tygodnie.
                - Kiedy to było, jak miałem dziesięć lat?
                -  Gdzie masz termometr? – wyminęła mnie i poszła szukać do kuchni. – Chodź tu! - zawołała mnie.
Poszedłem.
                - Masz, mierz – podała mi termometr.
                - Mamo… - skrzywiłem się.
                - Żadne mamo, mierz!
Wsadziłem ten termometr pod pachę i siadłem na krześle, obserwując, jak się krząta po domu.
                - Co tu jest tak gorąco, termostat się popsuł? I czemu wszystkie papiery leżą w salonie na ziemi?
                - Szukałem aktu notarialnego, później to posprzątam – termometr wydał z siebie dźwięk, zwracając jej uwagę.
                - Pokaż – wyciągnęła po niego rękę.
                - Matko 39,6!
                - Czyli nic mi nie jest – nie wiem czemu ubzdurałem sobie, że to prawidłowa temperatura, chyba przez tą końcówkę, a z całą pewnością przez gorączkę.
                - Normalna synu to jest 36,6. Ubieraj się, jedziemy do lekarza.
                - Nigdzie nie jadę. Weź mi kup aspirynę w aptece.
                - Żadnej aspiryny, tobie jest potrzebny antybiotyk. No już, ubieraj się – wyszła z kuchni, wracając po chwili z moimi butami i kurtką.
Westchnąłem, było mi zimno, a ona chciała mnie ciągać jeszcze po dworze.
                - Mamo…
                - Zawiozę cię.
Zacząłem ubierać buty, wiedziałem, że nie odpuści mi.
Po dosłownie paru minutach siedziałem już z mamą w aucie, zapinając kurtkę pod samą szyję, chociaż jej samochód był przyjemnie nagrzany, to mnie i tak było cholernie zimno.
Wywiozła mnie gdzieś do jakieś prywatnej kliniki, nie odzywałem się już, bo widziałem, że była zdenerwowana. Po tym, jak Bill miał operację na strunach głosowych, okropnie przeżywała każde nasze najdrobniejsze przeziębienie.
                - Jesteśmy. Chodź.
Spojrzałem na nią.
                - No co?
                - Traktujesz mnie jak dziecko.
                - Jesteś moim dzieckiem – odpięła mi pasy. - Idziemy.
Pokręciłem tylko głową i wysiadłem z auta.
Okazało się, że mam anginę. Konował przepisał mi tonę leków i kazał mi leżeć w łóżku, strasząc powikłaniami, jeśli nie zastosuję się do jego zaleceń. Co prawda leżenie w łóżku nie było najgorszym rozwiązaniem, ale nie lubiłem w nim leżeć sam, a zapowiadało się przynajmniej przez kilka dni, że będę w nim gnił.
Jak tylko wsiedliśmy do samochodu, zacząłem na dokładkę kichać i kaszleć, i tak już od rana ciekło mi z nosa, a teraz jeszcze to.
                - Zarazisz się ode mnie – powiedziałem, wycierając nos w chusteczkę.
                - Nie martw się o mnie, matki nie zarażają się od swoich dzieci.
Prychnąłem.
                - Też masz teorie – bąknąłem pod nosem, już teraz wiem skąd Bill ma takie wyssane z palca teorie, odziedziczył to po naszej mamie. Zacząłem szukać po kieszeniach jakiś czystych chusteczek. – Masz może jakiś chusteczki higieniczne? – zapytałem.
Spojrzała na mnie z troską i zaczęła szukać w torebce, po chwili, dając mi całą paczkę.
                - Dzięki.
Ruszyliśmy. Po drodze wstąpiła jeszcze do apteki wykupić mi recepty – nie pozwoliłem jej nawet zgasić silnika, bo choćby to trwało chwilę, to nawiew ciepłego powietrza by się wyłączył, a ja bym tu chyba zamarzł.
Po godzinie wróciliśmy do domu. Od razu udałem się do swojego pokoju. Przebrałem się w dresy i bez specjalnego maminego kazania, że mam się natychmiast położyć do łóżka, wlazłem pod kołdrę, nakrywając się od razu razem z głową, było mi tak potwornie zimno, że cały dygotałem i nie mogłem się za cholerę opanować.
                - Tom?
Usiadła na brzegu łóżka.
                - Co się tak cały nakryłeś? Udusisz się zaraz. Przyniosłam ci herbatę i lekarstwa, wypij je.
                - Połóż na szafce, zaraz wypiję.
                - Wypij teraz. No już, usiądź jeszcze na chwilę.
Boże, czy ona nie rozumie, że jest mi zimno?
Westchnąłem i odkryłem się, starając się powstrzymać i nie dzwonić zębami.
                - Gdzie masz te tabletki? – wyciągnąłem rękę.
                -  W ogóle jadłeś coś dzisiaj?
                - Jadłem.
Oczywiście, że nic nie jadłem, kto by miał ochotę coś jeść, jak go boli gardło, jak gdyby połknął kaktus.
                - Może zanim je zażyjesz zrobię ci chociaż jakąś kanapkę?
                - Nie jestem głodny i nie dam rady niczego przełknąć, boli mnie gardło.
                - No dobrze, masz tu herbatę, popij.
Łyknąłem całą garść prochów na raz, nie miałem ochoty bawić się i połykać każdej tabletki pojedynczo, tak jak to robił Bill.
Oddałem mamie kubek.
                - Tu masz jeszcze sprej do nosa.
                - Nie chcę tego.
                - Będziesz mógł normalnie oddychać.
                - Nie chcę, po tym mnie w nosie szczypie.
                - Nie będzie cię nic szczypać, kupiłam ostatnio też Gordonowi i mówił, że nic nie szczypie. Chcesz się tak męczyć z tym katarem?
Czułem się jak ofiara losu. Dobrze, że Bill tego nie widział, miałem dwadzieścia pięć lat, a zachowywałem się jak dziecko i traktowany byłem też jak dziecko.
                - Daj ten spray – wolałem już dla świętego spokoju, zrobić to sam, bo wiem, że mama była gotowa jeszcze przepuścić z tym badziewiem na mnie atak.
                - I co, szczypie?
Skrzywiłem się, czując, że coś gorzkiego mi spływa po gardle. Jezu, nie wiem, co było gorsze, to szczypanie, czy ten gorzki posmak.
                - Daj mi jeszcze tej herbaty.
Jeszcze chwilę i mnie tu zamęczy, chciałem już, żeby mnie zostawiła w spokoju, więc naciągnąłem kołdrę po same uszy, zawijając się w nią jak w kokon.
                - Zimno ci?
                - Yhym – mruknąłem.
                - Gdzie masz jakiś dodatkowy koc?
                - W szafie.
Zaczęła szukać.
                - Nie widzę tu żadnego koca.
                - To może jest w salonie, nie wiem, gdzie go Bill wsadził.
Wyszła z mojego pokoju po chwili, przynosząc mi gruby koc i nakryła mnie.
                - Spróbuj się teraz przespać, a ja zrobię ci coś pożywnego do jedzenia, musisz się teraz dobrze odżywiać, żeby szybko wrócić do zdrowia.
                - I tak nie czuję smaku, więc to bez różnicy, co zjem.
                - Dobrze, dobrze, ja wiem swoje.
                - Jedź do domu, nie musisz tu siedzieć.
                - Mam cię zostawić chorego?
                - Nic mi nie będzie, poradzę sobie, napisz mi na kartce tylko, co i jak mam brać – zacząłem, ale weszła mi w słowa.
                - Nigdzie nie pojadę dopóki nie będę widziała, że czujesz się wyraźnie lepiej. I nie dyskutuj ze mną w tej sprawie! - zastrzegła sobie. – A teraz spróbuj się przespać, zamknę ci drzwi, żeby cię hałas nie drażnił. Przyniosę ci jeszcze kompres, strasznie rozpalony jesteś - dotknęła mojej twarzy.
Nawet nie protestowałem.
W każdym razie z kompresem na czole przykryty, jak się już zdążyłem zorientować Billa dodatkowym kocem, zasnąłem.

15 komentarzy:

  1. To jest cudowne! Proszę dodawaj odcinki częściej! Boskie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo bym chciała, ale mam teraz trochę innych spraw an głowie i nie wyrabiam się z pisaniem.

      Usuń
  2. Boskie! Boskie! Boskie! Też chcę częściej odcinki! To jest super! Każde Twoje opowiadanie jest cudowne! I niech będą dłuższe! ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Tak jak pisałam wyżej, krucho z czasem, a co do długości odcinków, to jedne są dłuższe, a inne krótsze zleży od momentu.

      Usuń
  3. Hahaha... Potwierdzam! Ten rozdział to mistrzostwo świata! :D Normalnie... chory facet!

    Jeju... Nie mogę przestać się śmiać!

    :D Hahaha...

    Ri

    P.S. Jak Tomowi się polepszy, to pewnie w tym łóżeczku zacznie się nudzić... ^^ Ale... OMG! Nie, no... Hahaha... Sorry, ale nie jestem w stanie odpisać nic konstruktywnego. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, jakby to powiedzieć, dobrze kombinujesz :D

      Usuń
    2. Oj, ja już dobrze wiem, jak kombinują faceci "przykuci do łóżka przez ciężką chorobę"... ^^
      :D
      Mam nadzieję, że jak jutro wieczorem wrócę z zajęć, to rozdział już będzie, bo zaczyna mnie brać chandra jesienna, a Twoje opowiadania powodują u mnie zwiększone wydzielanie endorfin. ;)

      :*
      Ri

      Usuń
  4. Haha , Tom chory ;p
    A Simone jak zwykle troskliwa ;)
    Tom teraz będzie nznudzony tym leżeniem i pewnie znowu jakiś głupi pomysł z smsami mu wpadnie do głowy ;p
    Odcinek super , taki lekki ! ;)
    Cudownie !
    Całuję kochana ;*****

    OdpowiedzUsuń
  5. To znowu ja ! :)
    Przybywam z informacją ;)
    U mnie wreszcie nowy odcinek ;)
    Zapraszaaam ;) :***

    OdpowiedzUsuń
  6. NIE WIEM, CO NAPISAĆ.
    OCZYWIŚCIE-BIEDNY TOM.
    PEWNIE MU BRAT UMILI CZAS SMS-AMI, LUB NA SKYPE. (NIE WIEM, JAK SIĘ TO PISZE)
    JUŻ SIĘ NIE MOGĘ DOCZEKAĆ NEXTA
    DUŻO WENY, KOCHANA
    KOTEK
    PS. JAK Z TYM ZESPOŁEM? PRZESŁUCHAŁAŚ SOBIE?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mocne brzmienie mają :) Nie wszystkie, ale nie które piosenki mi się podobają.

      Usuń
  7. Hah, genialny odcinek. Tom chory jest... no uroczy! Taki biedny, niezdarny i słodki. :D Teraz pewnie jeszcze bardziej brakuje mu Billa, który z pewnością dobrze by go rozgrzał. A akcja z mamą... No Tommy jak mały chłopczyk. :P Nie wiem, co mam więcej napisać, więc dziś tyle. I wybacz, że dopiero teraz komentuje, ale nie mam czasu by nawet czytać bez cholerne praktyki... Ledwo odcinek na dzisiaj sprawdziłam i dodatkowo mam tyle do nadrabiania, masakra ;-; Dobra, nie będę pisać tu swych żalów.
    Weny życzę.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Joll.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuje za komentarz. Każdy wiele dla mnie znaczy i mobilizuje do dalszej pracy. :*