Informacja

KIEDY NOWY ODCINEK?

W niewoli uczuć (23) - Soon :D




INFORMACJA


PDF do ściągnięcia
Klik





Obserwatorzy

piątek, 19 grudnia 2014


Witajcie mordki.

Dziś przełomowy moment w życiu bliźniaków. Czuję, że wam znowu namieszam i powstaną kolejne nowe i niestworzone pomysły w waszych głowach, co też będzie się działo dalej. Będziecie się pewnie zastanawiać nad intencjami pewnych osób i co się stało z inną osobą, (o kim mowa dowiecie się z tego odcinka), ale pragnę wam już na wstępie powiedzieć, że wszystkiego się dowiecie w swoim czasie. No, ale pospekulować możecie, uwielbiam wasze pomysły, i kto wie, może ktoś z was trafi :)

Wasza Niki




Odcinek 13


*

Minął kolejny tydzień, w ciągu którego uprawiałem seks z Billem każdego dnia. Powoli zaczynaliśmy zachowywać się jak seks maszyny, uprawiające ze sobą seks bez uczuć i bez jakiś wyższych celów, na zawołanie. Brałem go w każdej wymyślonej przez nią pozycji. Nie patrzyłem na niego jak na brata ani kogokolwiek innego. On nie był dla mnie w tym momencie nawet człowiekiem. Był tylko ciałem, które penetrowałem, czasami dość brutalnie, wedle życzenia Muny. Każdy kolejny raz miałem większe problemy, by się pobudzić, bo zacząłem odczuwać dosłownie wstręt do seksu. Zacząłem się już nawet zastanawiać, czy tak mi przypadkiem nie zostanie i nie będę mógł tego robić już nawet z dziewczyną. Miałem nadzieję, że to tylko jakaś psychiczna blokada przed Billem, taki moralny hamulec. Bill też nie był zachwycony każdym naszym kolejnym razem. Zmusiła go do zrobienia mi loda jeszcze dwa razy i choć na szczęście nie zwymiotował, to widziałem, z jakim obrzydzeniem na mnie patrzył, kiedy kazała mu to robić.
Muna za każdym razem wszystko nagrywała. Stała z kamerą w ręce, wydając kolejne polecenia. Instruowała i krytykowała nas, kiedy robiliśmy coś nie tak, jak tego chciała. W końcu nawet Bill zrozumiał, że nie ma sensu jej ciągle tłumaczyć tego samego, że nigdy nie będziemy naturalni, bo po prostu odrzuca nas od siebie.
Tego wieczoru, tuż po tym, jak wstrzyknąłem sobie kolejną działkę, położyliśmy się spać. Nasz plan ucieczki powoli dojrzewał do realizacji. Wiedzieliśmy już, ilu mniej więcej jest ludzi i jaki dokładnie jest rozkład pokoi. Dzięki obroży, którą Bill miał na szyi, mógł wychodzić z pokoju i chodzić po całym domu, a co za tym idzie zbierać potrzebne nam do ucieczki informacje.
Tego wieczoru, leżąc razem w łóżku twarzami do siebie, słyszeliśmy szczekanie psów. Byliśmy tu już miesiąc i czasami zdarzało się, że ktoś obcy przyjeżdżał, wtedy psy strasznie ujadały, zupełnie jak teraz. W pewnym momencie usłyszeliśmy jakieś nerwowe krzyki ochroniarzy, nie rozumieliśmy ich, ale najwyraźniej byli okropnie zdenerwowani. Obaj zerwaliśmy się z łóżka i podeszliśmy do okna, obserwując, co się dzieje. Biegali w tę i z powrotem, krzycząc do siebie.
- Ciekawe, co się stało? – rzucił Bill.
- Nie wiem - odparłem, ale nawet mi przez myśl nie przeszło, że to może być ktoś po nas.
Już jakiś czas temu przestaliśmy się łudzić, że ktoś nas tu znajdzie. Dla nas jasne się stało to, że sami musimy stąd zwiać. Dlatego teraz w ogóle nie liczyliśmy się z tym, że nasze piekło właśnie się skończyło.
Nagle rozległa się strzelanina. Obaj kucnęliśmy, chowając się.
- Strzelają? Ale dlaczego? – zapytał Bill.
- Nie podoba mi się to. Odsuń się od okna. - Złapałem go za rękę i pociągnąłem w kąt pokoju. Tu byliśmy z daleka od okien i żadna przypadkowa kula nie miała szansy nas trafić. Nadsłuchiwaliśmy jakiś czas, a po chwili strzały ucichły i zastąpiły je kroki, które wyraźnie dobiegały z korytarza. Spojrzałem na Billa. W kącie, którym byliśmy, było dość ciemno, więc na pewno jak ktoś tu wejdzie, nie zauważy nas, a przynajmniej nie od razu.
Zacząłem kucać, ciągnąc brata za sobą, obejmując go i starając się go sobą osłonić. Serce mało mi nie wyskoczyło z piersi, czułem też, jak Bill drży.
Nagle drzwi się otwarły. Objąłem Billa jeszcze mocniej, wstrzymując instynktownie w sobie powietrze. Dwa słupy punktowego światła przecięły pomieszczenie, nerwowo sunąc po ścianach i meblach w pokoju. Ktoś powoli zaczął wchodzić do środka, a światła z latarek przesuwały się po każdym ciemnym zakamarku tego pomieszczenia, powoli zbliżając się w naszym kierunku. Poczułem, że to już koniec. Ta chwila trwała jak w zwolnionym tempie. Obaj patrzyliśmy, jak światło powoli przesuwa się w naszą stronę. Jak w amoku przyglądałem się, jak nas oświetlają, dopiero po chwili, wyrywając się z tego letargu.
- Tu są! Znaleźliśmy ich! – Usłyszeliśmy w końcu kilka słów w naszym ojczystym języku. Do pokoju wbiegł jakiś mężczyzna i zatrzymał się, wyraźnie się nam przyglądając. Nie wiedzieliśmy, kto to, bo ciągle oślepiano nas latarkami. W pewnym momencie zapalono w końcu światło w pokoju, a my zobaczyliśmy, że tym mężczyzną jest Jost.
- Boże, Bill, Tom. Nic wam nie jest? – powiedział, podchodząc do nas powoli.
My jednak siedzieliśmy w tym kącie, w ogóle się nie ruszając. Nie mogliśmy uwierzyć w to, co się działo. Straciliśmy już nadzieję, że ktoś nas tu znajdzie. Bardziej niż na ocaleniu skupiliśmy się na tym, że sami musimy stąd uciec. Dlatego teraz Jost był jak sen, a my baliśmy się nawet poruszyć, żeby się z niego nie obudzić.
- To ja, David. Poznajecie mnie? – podszedł i kucnął przed nami.
- To naprawdę ty? – zapytał Bill. – Dokładnie to samo pytanie krążyło po mojej głowie.
David aż przetarł nerwowo twarz ręką, pytanie Billa totalnie go zaskoczyło.
- To ja. Już po wszystkim. Jesteście wolni.
Patrzyłem Davidowi w oczy, próbując wyczytać czy mówi prawdę. Po miesiącu męki, kiedy nasz świat zaczął obracać się tylko wokół seksu i planowaniu ucieczki, słowa „jesteście wolni” nie docierały do mnie. Brzmiały zupełnie tak, jakby były w obcym języku. David kucnął, wyciągając w naszym kierunku ręce i kładąc je na moim i Billa ramieniu. Zacisnął mocno, upewniając nas, że on jest prawdziwy, a realia, którymi do tej chwili żyliśmy, właśnie przestały istnieć.
- To już koniec koszmaru. Koniec, rozumiecie?
Po policzkach Billa popłynęły łzy. Wyswobodził się z moich ramion i rzucił się na szyję Jostowi.
- Dlaczego tak długo? – zapytał.
Jost przytulił go, ale ciągle patrzył na mnie.
- Przepraszam. Cały czas was szukaliśmy. Jak tylko znaleźliśmy wasz samochód w rzece, wiedzieliśmy, że żyjecie i zostaliście uprowadzeni.
Nagle coś do mnie dotarło.
- Muna – wyszeptałem.
- Nie znaleźliśmy jej. Nie było jej w domu.
- W takim razie, to jeszcze nie koniec - powiedziałem i wstałem z podłogi. Zamierzałem spełnić swoją obietnicę. W tym momencie chciałem znaleźć ją i udusić gołymi rękami. I Bóg mi świadkiem, że zrobiłbym to, patrząc jej prosto w oczy, bez krzty współczucia. Nie namyślając się dłużej, ruszyłem biegiem do wyjścia.
- Tom, gdzie idziesz?! – krzyknął za mną Bill, ale zignorowałem go. Wybiegłem z pokoju na korytarz. Niby znałem układ z opowiadań Billa, ale teraz poruszanie się w tym labiryncie korytarzy wcale nie był taki prosty.
Słyszałem, jak Bill rozpaczliwie mnie woła, ale ja musiałem znaleźć Munę i się z nią rozliczyć. Za każdy dzień tu spędzony i za każdą łzę uronioną przez brata, kiedy kazała mi go gwałcić. Wiedziałem, że jeśli ktoś jej nie znajdzie, ona znowu pojawi się w naszym życiu i kolejny raz je zniszczy, chociaż nie wiedziałem, czy po tym wszystkim będziemy umieli jeszcze normalnie żyć i być dla siebie braćmi, jak do chwili porwania.
W końcu znalazłem jej pokój. Wszedłem do środka, rozglądając się po pomieszczeniu. Wielki telewizor i mnóstwo kaset z nami, tym, co kazała nam robić leżały na półce równiutko poukładane. Każda z nich dokładnie opisana: data, godzina, rodzaj seksu, dwie pełne półki uświadomiły mi, ile razy zrobiliśmy to. Na stole leżały porozkładane zdjęcia, nas podczas seksu, koszmaru, który jak na ironię wcale się nie skończył. Tak, teraz nabrałem już całkowicie pewności, że on się właśnie dopiero zaczął. Jednym pociągnięciem zwaliłem półkę na ziemię, robiąc przy tym ogromny hałas. Zacząłem drzeć zdjęcia z dziką furią i zdemolowałem pół pokoju, zanim w pomieszczeniu pojawił się Bill.
- Tom! – krzyknął na mnie, zwracając tym na siebie moją uwagę. Spojrzałem na niego. U jego stup leżało jedno z przedartych zdjęć. Spojrzał na nie.
- Boże – wyszeptał, podnosząc je i przyglądając się mu. Podszedłem do niego, wyrywając mu, zgniotłem nerwowo w ręce. – Tom…
- To nie koniec tego koszmaru, Bill – powiedziałem do brata, a on spuścił tylko wzrok, nawet nie odpowiedział mi. Tak samo, jak ja uświadomił sobie, że to jeszcze się nie skończyło i teraz będziemy musieli żyć nie tylko ze świadomością, do czego byliśmy zmuszani, ale także z tym, co robiliśmy, i jakie towarzyszyły nam emocje, myśli oraz co czuliśmy kochając się. Po chwili jednak moją uwagę przykuła fiolka i pudełko strzykawek, tych samych, które przynosiła z kolejną dawką narkotyku.
- Tom, nie! – krzyknął Bill, gdy chwyciłem fiolkę. Była w niej jeszcze jedna czwarta przeźroczystego płynu, zapewne narkotyku. - To narkotyk? – zapytał.
- Mam nadzieję – odparłem i schowałem buteleczkę do kieszeni.
Zanim Bill zdążył cokolwiek powiedzieć, w pokoju pojawił się Jost.
- Jej tu nie ma. W ogóle nie ma jej w domu. Miała szczęście albo ktoś dał jej cynk – stwierdził.
- Miała szczęście – powiedział Bill.
- Już niedługo tę sukę opuści szczęście – rzuciłem ze złością.
- Nie martw się, Tom, znajdziemy ją i odpowie za porwanie was.
Prychnąłem. On nie miał pojęcia, o czym mówił, chociaż, jego uwagę przykuło właśnie jedno ze zdjęć. Schylił się, podnosząc je i przyjrzał się mu uważnie, a potem spojrzał na nas. Tylko czekałem, kiedy wykona w moim mniemaniu jakiś dziwny grymas albo zacznie pieprzyć nam, jak bardzo mu przykro.
- Tu jesteście – powiedział jeden z funkcjonariuszy, wchodząc do pokoju. – Jesteście cali? Może potrzebujecie pomocy lekarskiej?
- Nic nam nie jest – odparł Bill, a ja nadal patrzyłem na Josta. Teraz gdy zobaczył te zdjęcia, reszty pewnie się domyślił. Zacząłem się zastanawiać, co z tym zrobi.
- W takim razie zabieramy was stąd.
- Dokąd? – zapytał Bill.
- Na lotnisko. Trzeba was jak najszybciej wywieść z tego kraju. Nie wiemy, gdzie jest dziewczyna. Jeśli wie, że was znaleźliśmy, może chcieć was odzyskać. Czas jest tu bardzo ważny. Im szybciej wrócicie do Niemiec, tym lepiej.
- Najpierw musicie zdjąć Billowi obroże, w niej jest nadajnik. – Oderwałem wzrok od Josta i spojrzałem na mężczyznę. - Jeśli wyjdzie z domu, to obroża go udusi.
Kapitan przyjrzał się urządzeniu na szyi brata i wezwał przez krótkofalówkę funkcjonariusza, który miał się tym zająć.
Podprowadzono nas do samego wyjścia, przed którym Bill został pozbawiony w końcu tego paskudztwa na szyi.
- Wasi rodzice czekają na was – powiedział Jost.
- Są tutaj? – zapytałem.
- Nie, w Niemczech, ale strasznie się o was martwią.  Pojedziemy teraz na lotnisko i wrócicie do Niemiec. Tam pojedziecie do szpitala, muszą was przebadać, czy nic wam nie jest.
Razem z Billem spojrzeliśmy na siebie.
- Chcemy wrócić do domu, żadnych szpitali – powiedziałem.
- Rozumiem, ale to nie podlega dyskusji.
Jost nie rezygnował, zupełnie nie rozumiałem, po co to. Fizycznie nic nam nie było. Co, jak co, ale o to, byśmy byli zdrowi Muna bardzo dbała.
- Mieliśmy tu opiekę medyczną, nie potrzebujemy lekarza – odezwał się Bill.
- Chcę mieć pewność, że nic wam nie jest – powiedział stanowczo Jost. – To tylko jeden, góra dwa dni.
Nie skomentowaliśmy tego. Obaj pomyśleliśmy zapewne to samo, że jeśli będziemy mieli dość, jeśli będą nas męczyć jakimiś bezsensownymi badaniami, po prostu stamtąd uciekniemy.
Po kilku godzinnym locie prosto z lotniska zabrano nas do prywatnej kliniki i zakwaterowano nas w jednym pokoju. Przez całą drogę do Niemiec, trzymaliśmy się od siebie na dystans. Po tym miesiącu, obaj czuliśmy potrzebę odseparowania się, i po raz pierwszy chciałem uwolnić się od bliźniaka, a zawsze nie potrafiłem nawet znieść myśli, że nie ma go gdzieś w zasięgu mojego wzroku.
Pobrano nam krew, dano coś do jedzenia i w końcu zobaczyliśmy się z rodzicami.
Pomimo że, przez cały miesiąc wyobrażałem sobie jak to będzie, kiedy znowu będziemy wolni, to jednak teraz nie czułem tego, co sądziłem, że będę czuł. Niby się cieszyłem, ale najbardziej chciałem zostać teraz sam.
Bill zapewniał rodziców, że nic nam nie jest, że byliśmy dobrze traktowani, że dziewczyna po prostu zrobiła to z miłości do nas, ale nie wspomniał ani jednym słowem, co w związku z tą chorą miłością kazała nam ze sobą robić.
To był oczywiście dobry ruch ze strony Billa. Wystarczyło, że Jost wiedział. On też tu był, razem z naszymi rodzicami, przywiózł ich nawet, a teraz stał i słuchał, jak Bill kłamie. Natomiast ja zerkałem na niego, próbując rozszyfrować, o czym teraz myśli. Co zrobi z tą informacją? I zastanawiałem się czy możemy mu zaufać. Przykre, że nie powiedzieliśmy prawdy naszym rodzicom, bo komu, jak komu, ale im się należała, ale obawiałem się, jakby to wpłynęło na naszą rodzinę.
W końcu zostaliśmy znowu sami. David wszedł do pokoju i zerknął najpierw na mnie, a potem na Billa.
- Nie dowiedzą się, nie martwcie się – powiedział, jakby doskonale wiedział, czemu patrzę na niego w tak wymowny sposób.
- A co z kasetami i zdjęciami? – zapytał Bill.
- Zniszczę je, możecie mi zaufać.  Bardziej martwię się o was.
- Znaczy, o co? - zapytałem.
- Jak sobie z tym poradzicie.
- Normalnie. Po prostu o tym zapomnimy – odparłem.
- I myślisz, że ja tak po prostu w to uwierzę?
Wzruszyłem ramionami. Naprawdę miałem gdzieś, co myśli na ten temat i czy mi wierzy.
- Myślę, że powinniście porozmawiać o tym z psychologiem – stwierdził po chwili milczenia.
- Nie potrzebujemy psychologa – odparłem.
- Znajdę najlepszego.
W ogóle nie słuchał, co mówiłem. Chyba to, co zobaczył, wstrząsnęło nim.
- Powiedziałem, że nie potrzebny jest nam żaden psycholog! – Uniosłem się.
- Myślę jednak, że powinniście z nim porozmawiać – nalegał. Z jednej strony wcale się mu nie dziwiłem. Pewnie na jego miejscu też bym nalegał, ale dla mnie wizyta u psychologa oznaczała, że sobie z czymś nie radzę, a nie czułem się jak ktoś, kto nie wie, co zrobić teraz ze swoim życiem.
- Po co? Nie chcę rozgrzebywać tego na nowo. Nie chcę mówić o tym, co czułem i myślałem, pieprząc się z Billem. - David spojrzał na Billa, chcąc najwyraźniej uzyskać informację, jakie jest jego stanowisko w tej sprawie, ale odpowiedziałem za Billa. – I on też tego nie chce. – Bill spojrzał na mnie i spuścił wzrok.
W pokoju znowu zapanowała grobowa cisza. Bliźniak miętolił w dłoniach, rąbek pościeli, Jost zerkał raz za razem to na mnie, to na niego, a ja natrętnie się mu przyglądałem ani na moment, nie odwracając od niego wzroku.
- Odpocznijcie, jeszcze o tym pogadamy – powiedział w końcu, zmieniając taktykę.
- Dlaczego nie możemy wrócić do domu? – zapytałem.
- Może jutro wrócicie – odparł.
- Po co te wszystkie badania i jakaś durna obserwacja? Po co to wszystko? Nikt nas tam nie katował. Jeść też dostawaliśmy i spaliśmy, ile chcieliśmy. Więc pytam się, po co to?
- Skąd masz te siniaki na rękach? – zapytał. No tak, szpitalna piżama, którą miałem na sobie, miała krótkie rękawki i jak na dłoni było widać siniaki po tym, jak sam sobie wstrzykiwałem narkotyk.
- Nie pamiętam, wiele się działo. Zresztą, czy to istotne?
- To po igłach, prawda? – Nie był głupi, szybko się domyślił. – Coś ci wstrzykiwali, czy ty sam coś brałeś? – zapytał wprost. Ta jego bezpośredniość czasami mnie wkurzała i choć zwykle ją lubiłem, tym razem była mi wybitnie nie na rękę.
- A co cię to obchodzi?
Pokręcił głową.
- Dlatego właśnie uważam, że powinniście porozmawiać z psychologiem. – Spojrzał mi w oczy. - Jesteś strasznie nerwowy, Tom. Kiedyś taki nie byłeś. Pamiętaj o tym, że ja nie jestem twoim wrogiem i chcę wam pomóc.
- Pomóc? – Prawie się zapowietrzyłem tym słowem. - Jak ci mówiłem, że trzeba zrobić porządek z tymi psychofankami, to zbagatelizowałeś to. Teraz nagle chcesz nam pomóc?  Za późno już na pomoc. Stało się – wysyczałem, powstrzymując się, żeby mu tego nie wykrzyczeć.
- Nie zwalaj teraz winy na mnie. To wy pojechaliście się z nią spotkać. W dodatku sami bez ochrony, nikogo nawet o tym nie informując, a tyle razy…
- Dobra, nieważne. – Wszedłem mu w słowa i uciąłem krótko. Nie miałem ochoty słuchać tych kazań. Najgorzej nie cierpiałem tego wypominania po fakcie, kiedy coś się już stało i nie miało szansy się odstać. Sam wiem, jaki błąd popełniłem i na pewno zapamiętam tę lekcję do końca życia. A już w ogóle najmniej mi teraz do szczęścia było potrzebne wywlekanie tego, czego cofnąć ani zmienić i tak już nie mogłem. – Idź już, jesteśmy zmęczeni. Chcemy się trochę przespać – powiedziałem. Na szczęście zrozumiał.
- W porządku, zajrzę tu do was później. – Zostawił nas w końcu samych.

*

- Tom, o co ci chodzi? Jost nie chce dla nas źle.
Nie rozumiałem, dlaczego Tom, reaguje tak agresywnie. Co prawda też byłem teraz jakoś przewrażliwiony i ostrożny, ale on dosłownie pluł jadem na prawo i lewo.
- Domyśl się – odparł krótko, a mnie w tym momencie oświeciło.  Minęła już doba, odkąd Tom wstrzyknął sobie narkotyk. Na pewno teraz był już na głodzie i stąd jego zachowanie.
- I co teraz chcesz zrobić?
- Jak to co? – Pomachał mi fiolką. – Potrzebuję tylko strzykawki. Musisz mi pomóc ją zdobyć.
- Ciekawe gdzie?
- Przecież jesteśmy w szpitalu, a tego tu pełno.
- Jak chcesz ją zdobyć?
- Normalnie, zakradnę się do dyżurki i ukradnę, a ty mi w tym pomożesz.
- A co ja mam zrobić? - W głowie mi się to nie mieściło, jeszcze nigdy nie planowałem kradzieży, do tego w szpitalu.
- Odwrócić uwagę.
- Oszalałeś? Może lepiej poprosisz, żeby ci dali.
- To ty chyba oszalałeś! Jeśli ktoś by zobaczył, że mam jakiś narkotyk, to by mi go od razu zabrał. Chyba tego nie chcesz, prawda Billy? Nie chcesz patrzeć, jak skręcam się z bólu. Kto wie, co mi może odwalić, jak już nie będę w stanie wytrzymać.
Potrafił mnie podejść. Tak naprawdę nie wiedziałem, czy mówi prawdę, czy blefuje z tym wyrządzeniem komuś albo mi krzywdy, ale widziałem, że cierpiał i to mnie w jakiś sposób też bolało, choć nie fizycznie.
- Musisz mi pomóc, sam sobie nie poradzę, nie w tym stanie – naciskał.
- Nie zrobię tego, Tom. To się wyda.
Nie dyskutował już ze mną, tylko wstał z łóżka, ubierając na siebie bluzę i kapcie.
Kiedy podszedł do drzwi, zeskoczyłem z łóżka i złapałem go za rękaw, zatrzymując.
- Tom…
- Albo mi pomożesz, albo wypieprzaj! – Nie cierpiałem, jak tak stawiał sprawę.
- Czasami mam ochotę ci wpierdolić – powiedziałem ze złością.
- To później, oki?  Lepiej mi pomóż albo za chwilę zacznę chodzić z bólu po ścianach.
Westchnąłem i chwyciłem sweter z łóżka.
- Jeśli nas nakryją, będziemy mieli przerąbane – powiedziałem.
- Nie nakryją. Idź pierwszy – przepuścił mnie w drzwiach.
Podeszliśmy pod dyżurkę, zaglądając ukradkiem przez szybę do środka. Przy biurku siedziała pielęgniarka, zacięcie coś pisząc.
Zerknąłem na Toma, który ukrył się za rogiem i kiwnął mi tylko głową, żebym przystąpił do działania.
Odetchnąłem głęboko kilka razy i stanąłem w drzwiach dyżurki.
- Przepraszam – odezwałem się.
- Tak, w czym mogę pomóc?
- Chciałem sobie kupić batona w automacie, ale on chyba się popsuł albo ja nie umiem się nim obsłużyć. Czy mógłbym prosić o pomoc?
- Oczywiście – odparła i zerwała się z krzesła, wychodząc z dyżurki i zmierzając korytarzem w stronę automatu. Zanim ruszyłem za nią zrobić z siebie jeszcze większą ofiarę losu, machnąłem bratu ręką, żeby się ruszył.
Jak tylko wróciłem do pokoju, Tom właśnie ściągał z siebie bluzę, najwyraźniej sam tu dopiero wrócił.
- Masz? – zapytałem.
- Tak – pokazał mi całą garść.
- Zwariowałeś, aż tyle? Ktoś się zorientuje.
- Zanim się zorientują, nas tu już dawno nie będzie. – Wziął strzykawkę i fiolkę z narkotykiem, po czym ruszył do łazienki. – Pilnuj drzwi lepiej – powiedział i zaczął nabierać do strzykawki narkotyk.
Nie podobało mi się to. Co będzie, jak narkotyk się skończy? Co wtedy zrobimy? Tom bez tego nie wytrzyma, a o odwyku pewnie nie będzie chciał nawet słyszeć.
Patrzyłem, jak siada na podłodze i po chwili wkuwa się w żyłę, wstrzykując sobie narkotyk. Przyglądałem się, jak z ulgą opiera głowę o ścianę. Wyraźnie widziałem, że jego ból mija. Sądziłem, że kiedy w końcu będziemy wolni, skończy się nasz koszmar. Teraz jednak zrozumiałem, że on nadal się ciągnie, a ja, choć nie byłem uzależniony od narkotyku, będę tkwił w nim razem z Tomem, bo nie potrafiłem go zostawić teraz z tym samego.


 

11 komentarzy:

  1. Nie wiem, co mam napisać. Jest mi okropnie żal chłopaków. Niby zostali uwolnieni, ale Muna zniszczyła ich psychicznie na tyle, że nie potrafią się z uzyskanej wolności cieszyć. Tom jest inny, niż wcześniej, no ale w sumie nie ma co się dziwić... Nie dość, że byli trzymani jak w więzieniu, kazano im ze sobą uprawiać seks, to dodatkowo Tom jest uzależniony od narkotyku... Widać też, ze zdecydowanie między nimi nie jest dobrze. Bliźniacza więź została naruszona.. Uch... Nie wiem, co napisać, no! Mam cholerny mętlik w głowie. Za dużo myśli, serio. Ciekawi mnie również to, czy aby na pewno Jost jest szczery z chłopakami i czy wszystkie filmy, jak i zdjęcia znikną. Po prostu coś nie podoba mi się w jego zachowaniu. I co z Muną? Tyle pytań, a zero odpowiedzi. Naprawdę potrafisz namieszać człowiekowi w głowie... Nie mogę już doczekać się kolejnej części. Byleby do poniedziałku. ;)
    Weny. :*

    Pozdrawiam serdecznie,
    Joll.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak pisałem w przedmowie, nasuną się pytania właśnie odnośnie intencji Josta i tego co się stało z Muną, wszystko wyjaśni się z czasem. A co do samych bliźniaków, będzie ciężko.

      Usuń
  2. To smutne, że Tom tak podchodzi do sprawy, ale nie ma się co dziwić, zostali porwani przez jakąś psychopatke, która nie dość, że zniszczyła im życie to jeszcze zniszczyła ich braterska więź i odebrała im poczucie wolności, swobody. Chłopaki teraz będą mieli obawę przed opuszczeniem domu. A co z Muną? Ktoś pewnie jej powiedział, że wpadli na trop chłopaków i zmyła się. Ah jak ja jej nie lubię.
    A co do Toma, to powinien pójść na odwyk i pozbyć się tego świństwa,bo rani tym nie tylko siebie ale i Billa..

    Kochana, jak zwykle namieszalas i teraz będziemy rozmyślać nad dalszymi losami chłopaków hah:)

    Ściskam :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ich braterska więź została poważnie nadszarpnięta, do tego uzależnienie Toma, wcale nie sprzyja jej naprawieniu, chociaż Bill będzie się starał ze wszystkich sił. Co z tego wyniknie przekonasz się z czasem.

      Usuń
  3. Szczerze to przez to że tak bardzo mieszasz i nie możesz tego już pisać normalnie by wszystko bylo happy znienawidz ten twc i z tego co cię poznałam tylko bardziej namieszasz przez co tylko będę się bardziej denerwować... Następny rozdział zdecyduje czy warto to dalej czytać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że się wtrącę, ale zdenerwował mnie ten komentarz i... no i muszę stanąć w twej obronie, Niki. No bo sorry... Czy każde opowiadanie musi mieć szczęśliwe zakończenie? Poza tym w życiu też nie jest ciągle kolorowo i dobrze, więc w ogóle nie rozumiem, skąd ten bulwers. Jeśli wolisz czytać jakieś denne historyjki, gdzie ciągle jest dobrze, no to chyba nie tu... Każdy z czytelników tego bloga wie, jaka jest jego autorka. Jak dla mnie to dobrze, że tak mieszasz nam w głowach. Przynajmniej wywołujesz w nas emocje i przedstawiasz to wszystko tak, że potrafimy wczuć się w to, co opisujesz i to jest wielki plus dla ciebie.
      Ściskam, Niki :*

      Usuń
    2. Kochany mój Anonimku, wiele napisałam w życiu opowiadań, rożnego rodzaju i jeszcze żadne z moich opowiadań nie skończyło się źle, więc proszę nie złość się na mnie, że meczę tak chłopaków, ale to wszystko tak musi być, musi być źle, żeby później było dobrze. Jeśli oczywiście masz się denerwować jak z odcinka na odcinek między nimi jest gorzej, to może lepiej nie czytaj dalej, bo tak właśnie będzie, coraz gorzej. Jednak ci którzy są ze mną od początku istnienia bloga twincest już wiedzą, że u mnie bliźniacy wcześniej czy później, zawsze są razem. Bo w końcu to jest twincest i musi być happy end :)

      Usuń
  4. Hmmm... coś czuje że to doktorek dał znać gdzie są chłopcy...

    OdpowiedzUsuń
  5. Co za ulga... Nareszcie są wolni, ale sądzę, że to nie koniec przykrości jakie ich spotka. To co się wydarzyło do tej pory to tylko wierzchołek góry lodowej. Teraz Tom będzie myślał tylko i wyłącznie o tym jak zdobyć narkotyki, bo przecież to co ma na długo nie wystarczy. A Bill? Nie wiem co teraz z nim będzie, oprócz tego, że będzie się zamartwiał o brata i na pewno zrobi wszystko, żeby mu pomóc, mimo tego, że ich relacja brat-brat bardzo ucierpiała. Obydwoje będą za wszelką cenę bronić się przed pomocą lekarzy, chociaż psycholog, jeśli nawet nie psychiatra (to jednak ciężki przypadek, a leki i taka terapia bardzo by im pomogła) jest im potrzebny, żeby mogli wytrzymać sami ze sobą.

    P.S. Zapraszam na nowy odcinek na moim blogu. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skórce się przekonasz czy pójdą na terapie. Przed nimi ciężki okres, może będzie nawet ciężej niż, kiedy byli uwiezieni i zmuszani do współżycia. Teraz wiele będzie zależało od determinacji Billa.

      Usuń

Bardzo dziękuje za komentarz. Każdy wiele dla mnie znaczy i mobilizuje do dalszej pracy. :*