Informacja

KIEDY NOWY ODCINEK?

W niewoli uczuć (23) - Soon :D




INFORMACJA


PDF do ściągnięcia
Klik





Obserwatorzy

poniedziałek, 27 kwietnia 2015


Witajcie kochani.
Szczerze, to mnie zaskoczyliście komentarzami. Nie sądziłam, że ten pierwszy, no właściwie to drugi odcinek, wywoła w was takie emocje, a to dopiero początek. Chłopcy powoli zaczynają się poznawać, ale co ja wam będę tu streszczać, zapraszam na kolejny odcinek.
Wasza Niki



Odcinek 3



Kolejny dzień minął dość spokojnie. Nie widziałem się z Billem i nie zapowiadało się na to, by w tej kwestii miało się coś zmienić na przestrzeni ostatnich godzin tego wieczoru. Od służby dowiedziałem się, że Bill często tak się zachowuje i raczej nie powinno mnie to dziwić. Zrozumiałem, że mój podopieczny ma humorki i dziś ma jeden ze swoich humorzastych dni, więc przebrałem się w kąpielówki i postanowiłem pójść popływać. W końcu musiałem dbać o formę, a zrobienie sobie przed snem kilku długości w basenie, było najlepszym sposobem na zachowanie kondycji.
Wszedłem na basen. Górne światła były wyłączone, jedynie kilka punktowych lampek oświetlało wodę, co dla mnie w zupełności wystarczało. Położyłem ręcznik na jednym z drewnianych leżaków i rozejrzałem się, skupiając na chwilę uwagę na dość wysokiej skoczni. Dziś jednak nie zamierzałem skakać. Chciałem raczej popływać dla kondycji. Stanąłem na brzegu i wybijając się, wskoczyłem do wody, starając się przepłynąć jak najszybciej dwie długości basenu. Uwielbiałem pływać. Jak byłem młodszy, to ciężko było mnie wyciągnąć z wody. Te pięćdziesiąt metrów, jakie pokonałem, dały mi nieźle w kość, ale też sobie nie żałowałem.
– Nieźle. – Usłyszałem i nerwowo rozejrzałem się, dopiero po chwili zauważając podnoszącą się sylwetkę na trampolinie. – Nie myślałeś nigdy o karierze sportowca, zamiast ochroniarza? – zapytał.
– Nie wiedziałem, że ktoś tu jest.
– A podobno masz mnie chronić – rzucił z aluzją. Tupetu mu nie brakowało.
– Powiedziałeś, że w domu nic ci nie grozi – odparłem równie ironicznie.
– Co nie znaczy, że to się nie może zmienić. Musisz być bardziej czujny, Tom – powiedział i wybijając się z dziesięciometrowej trampoliny, wskoczył do basenu. Muszę przyznać, że był w tym dobry. Przepłynął kilkadziesiąt metrów pod wodą, wynurzając się tuż koło mnie i wcale nie było widać po nim żeby, chociaż odrobinę się zmęczył.
– Masz dobrą technikę, ale przy nawracaniu powinieneś spróbować odbić się od prawej, a nie od lewej nogi, bo to właśnie ją masz silniejszą i to dałoby ci dodatkową przewagę. – Aż uniosłem ze zdziwienia brwi, a on się roześmiał. – Nie mów, że aż tak cię zaskoczyłem.
– Nie. To znaczy… może trochę. Nie wiedziałem, że jesteś taki spostrzegawczy.
– Przez jakiś czas zawodowo pływałem. Wiesz, jeździłem na różne konkursy, zawody, olimpiady i takie tam, więc trochę wiem.
– Nigdzie w domu nie widziałem twoich pucharów czy innych nagród.
– Spodziewałeś się tu jakieś ściany chwały?
Wzruszyłem ramionami. Sam nie wiem, czego się spodziewałem.
– Nie zobaczysz tu czegoś takiego. No chyba że poprosisz Sebastiana, żeby wyciągnął z piwnicy kartony i ci pokazał.
– Dlaczego to ukrywasz, nie jesteś z tego dumny, czy co?
– Jestem, tylko zrozumiałem, że jest coś znacznie ważniejszego, niż te wszystkie puchary, kolorowe wstążeczki i inne pierdoły.
– Co takiego?
– A co dla ciebie jest najważniejsze? – Odwrócił pytanie.
– Nie wiem. Bezpieczeństwo, stabilizacja…
– Nie, nie. Nie o to mi chodzi. O czym marzysz? Co chciałbyś posiadać lub osiągnąć w życiu?
Uciekłem wzrokiem w bok, zastanawiając się przez chwilę.
– Czy ja wiem? Nie myślałem nad tym – odparłem.
– A może nie chcesz powiedzieć?
Spojrzałem mu prosto w oczy, był naprawdę inteligentny. Odnosiłem wrażenie, że czyta mi w myślach, jakby mnie doskonale znał i wszystko o mnie wiedział. Dziwne uczucie.
– Na razie nie mogę sobie pozwolić na coś takiego – odpowiedziałem, wcale nie spodziewając się, że zrozumie, co mam na myśli, a jednak zrozumiał.
– A kiedy? Jak ktoś cię w końcu zabije? Albo w najlepszym przypadku okaleczy? Wtedy to będzie miało znaczenie?
– Właśnie dlatego nie mogę sobie na coś takiego pozwolić. Nie mogę skazać ukochanej osoby na to, żeby mnie straciła.
– To jak długo zamierzasz pracować w tym zawodzie?
– Jeszcze jakiś czas.
– Jesteś bardzo młody, więc „jakiś czas:, to pojęcie dość rozległe w twoim przypadku. Jaka jest twoja bezpieczna granica zgromadzonych funduszy, żebyś to rzucił i zaczął w końcu normalnie żyć?
– Chcesz teraz rozmawiać o zarobkach ochroniarzy? Chyba wiesz, ile mi płacisz, łatwo możesz to sobie obliczyć. Jak myślisz, ile przez pięć ostatnich lat byłem wstanie odłożyć? Myślisz, że to wystarczy, żeby rzucić to już teraz i nie musieć martwić się o finanse do końca życia?
Pokręcił ze zdumienia głową.
– Podobasz mi się, Tom, wiesz o tym? Jesteś jedyną osobą, która potrafi mi tak bezczelnie odpowiedzieć. I zrobiłeś to w dodatku w taki sposób, że czuję się gorszy od ciebie. Pięknie. Gratuluję ci.
– Gorszy? Nie rozumiem, czemu masz się czuć gorszy. Masz wszystko; dom, pieniądze, cztery wielkie agencje mody. Mógłbyś do końca życia leżeć i nic nie robić, a mówisz mi, że czujesz się ode mnie gorszy? Dlaczego?
– Bo ty masz coś, czego ja nie miałem nigdy.
– Co takiego?
– Cel, do którego możesz dążyć.
– Ty też możesz sobie wytyczyć jakiś i do niego dążyć. W czym problem?
– Nie rozumiesz. Ja mam zawsze wszystko w zasięgu ręki. O nic nie muszę się starać a nawet, jeśli, to jest to tylko kwestia ceny.
Jak na ironię doskonale rozumiałem, o czym mówił. Zanim zdecydowałem się zostać ochroniarzem, też nie wiedziałem, co chcę ze sobą zrobić. Nie miałem żadnego celu, żyłem z dnia na dzień.
– Powiedz mi, czemu zrezygnowałeś z pływania?
– Znudziło mi się wygrywanie.
– Znudziło?
– Tak. To nudne, kiedy wiesz, że każde zawody wygrasz, że tak naprawdę nie masz z kim rywalizować.
– Taki dobry w tym jesteś?
Kiwną głową, uśmiechając się przy tym.
– Udowodnij mi. – Rzuciłem mu wyzwanie, będąc ciekawy, jak zareaguje. - Ścigajmy się. Kto pierwszy przepłynie w tę i z powrotem, ten…
– Ten zdradzi o sobie jakiś sekret – zaproponował, na co znowu uniosłem brwi.
– Ja nie mam żadnych sekretów – powiedziałem, a on znowu się uśmiechnął.
– Każdy ma jakieś sekrety, Tom. Ale jeśli nic ci akurat nie przychodzi na myśl, to umówmy się, że zadam ci pytanie, a ty mi na nie odpowiesz, bez względu na to, jakie ono będzie.
– Zakładasz, że przegram?
Zaśmiał się w głos.
– Podoba mi się twoja pewność siebie. Jesteś inny niż ci, z którymi zwykle się mierzyłem.
– Szanse są wyrównane, więc po prostu nie rozumiem, czemu z góry zakładasz, że to właśnie ja przegram.
– Bo to jest oczywiste. Ja jeszcze nigdy nie przegrałem.
– To może dziś będzie ten pierwszy raz? – Poruszyłem brwiami, sugerując tym gestem, że nie zamierzam poddać się bez walki.
– W porządku. Jeśli przegram, możesz zapytać, o co zechcesz. Odpowiem ci szczerze, na każde pytanie. Przysięgam. - Podniósł prawą dłoń do góry.
– No dobra.
Wyszliśmy z basenu. Bill podszedł do ściany, na której była jakaś elektroniczna tablica i włączył ją. Następnie z pilotem w ręce wrócił do mnie.
– Widzisz te czerwone światełka na ścianach basenu? – zapytał.
– Widzę.
– Trzeba je dotknąć, żeby zaliczyć wyścig. Tamta – kiwną głową na przeciwległą stronę basenu - zapali się na zielono, kiedy ją dotkniesz, a ta tutaj na niebiesko, jeśli wygrasz.
– A jeśli nie?
– Pozostanie czerwona.
Zasady były bardzo proste: kto pierwszy dopłynie ten wygrywa. Czysty układ, taki jak lubiłem.
– Okej - zgodziłem się. Lubiłem wyzwania i chciałem wygrać, chociażby po to, żeby go trochę utemperować i udowodnić mu, że to ja jestem od niego lepszy.
– W takim razie włączam czas. Kiedy usłyszysz wystrzał, skaczesz.
– Dobra – zgodziłem się, a on uruchomił pilotem zegar.  Przygotowaliśmy się, przyjmując pozycje do skoku, a wielki elektroniczny zegar zaczął odliczać czas do wystrzału. 9… 8… 7… 6… 5… 4… 3… 2… 1... Padł strzał. Obaj równocześnie wskoczyliśmy do wody. Pierwsze metry były łatwe, szliśmy ramię w ramię. Do pierwszej połowy dotarliśmy równo, jednak po nawrocie okazało się, że jeśli chcę wygrać, muszę postawić wszystko na jedną kartę. W połowie nawrotu wiedziałem, że nie wygram, ale nie zamierzałem też przegrać. Dla mnie remis w tym wypadku też był idealnym rozwiązaniem.  I tak jak się spodziewałem, jednocześnie uderzyliśmy dłońmi w czerwone świecące żarówki. Obie zapaliły się na niebiesko.  Obaj ledwo łapaliśmy oddech.
– Remis – rzuciłem.
– Gdybyś przy nawrocie odbił się prawą, a nie lewą nogą, wygrałbyś – wtrącił.
– Wolałem nie kombinować. Co nie zmienia faktu, że żaden z nas nie wygrał.  Co w takim układzie?
– Wyszedłem z wprawy, dlatego był remis. – Bronił się. – Albo zwyczajnie dałeś mi fory.
Uśmiechnąłem się.
– Po tym jak się przechwalałeś, mógłbym powiedzieć dokładnie to samo – odparłem. Tym razem, to on się uśmiechnął. – W takim razie przyznaj się do porażki – powiedziałem. - Ja nie jestem zawodowcem w dziedzinie pływania, a zremisowałem z tobą. Do tego jestem od ciebie lepiej zbudowany i stwarzam większy opór dla wody, a to oznacza, że gdybym był twojej budowy, wygrałbym.
Bill wyskoczył z basenu. Nie wiem czy był zły, czy się obraził, ale cały czas milczał.
– A co z zakładem? – zapytałem, podpływając pod drabinkę.
– Obaj zremisowaliśmy, więc zakład nieważny – powiedział.
Mruknąłem. Spodziewałem się innej reakcji, może nawet rewanżu, ale nie, że tak po prostu odpuści.
– Kładź się spać, Tom. Jutro rano jedziemy do agencji. Jest kasting, muszę wybrać odpowiednie modelki i modeli do pokazu.
– Nie martw się, wstanę na czas.
– W porządku. To dobranoc, Tom.
– Dobranoc.
Patrzyłem za nim, jak zmierza do wyjścia.
– Bill? – Zawołałem go. Zatrzymał się i odwrócił głowę. – Mam nadzieję, że cię nie uraziłem.
– Nie. – Pokręcił głową i zniknął za drzwiami.
Nie mogłem go rozgryźć, był naprawdę specyficznym człowiekiem. Coś w sobie skrywał, głęboko, bardzo głęboko.
Kolejnego ranka, punkt siódma czekałem na Billa w jadalni. Pojawił się chwilę później, ogarniając mnie spojrzeniem z góry na dół.
– Coś nie tak? – odezwałem się, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Choć pewnie coś w moim ubiorze mu nie pasowało. Jednak taktownie powstrzymał się przed komentarzem.
– Nie. Jadłeś już śniadanie? – zapytał, siadając przy stole.
– Tak, właśnie skończyłem.
Jedna ze służących postawiła przed nim koszyk z ciepłymi grzankami i salaterkę z trzema różnymi smakami powideł, po czym nalała mu do filiżanki kawy.
– Dziękuję, Soniu. – Uśmiechnął się do służącej. Najwyraźniej miał szacunek dla tych ludzi, chociaż w hierarchicznej drabinie stali dość nisko. – Mam nadzieję, że najadłeś się do syta, bo do kolacji nic nie zjesz. No, chyba że poprosisz Sonię, żeby zrobiła ci kanapki na drogę.
– Jestem przyzwyczajony do tego, że jadam o różnych porach. Nie musisz się o mnie martwić.
– Świetnie.
Po śniadaniu wyszliśmy przed dom, gdzie miała czekać już limuzyna. Jednak widok, jaki zastaliśmy, nie był obiecujący. Sfrustrowany kierowca stał przy otwartej masce klnąc.
– Co się stało? – zapytał Bill, podchodząc do kierowcy.
– Przepraszam, ale znowu nie chce zapalić.
Bill westchnął.
– Kiedy to naprawisz?
– Nie wiem. – Kierowca przetarł nerwowo czoło, robiąc sobie czarną smugę ze smaru.
– Super. Nie mogę się tam spóźnić, a już na pewno w ogóle nie dotrzeć.
– Bardzo pana przepraszam. Samochód wrócił z warsztatu, jednak… - zaczął tłumaczyć się kierowca, a ja spojrzałem w stronę swojego auta.
– Mam inne rozwiązanie – powiedziałem do Billa.
– Mianowicie?
Wskazałem mu gestem ręki swój samochód.
– Żartujesz sobie?
– Nie. – Pokręciłem głową i ruszyłem w kierunku samochodu. - Co prawda nie jest tak wielki i luksusowy jak twoja limuzyna, ale ma kuloodporne szyby i jest na chodzie. Więc jak? Jedziesz czy zostajesz?
Popatrzył na mnie, a ja otwarłem drzwi od strony pasażera, czekając na jego decyzję.
Bill zerknął nerwowo na swój złoty zegarek i zdecydowanym krokiem podszedł do auta, wsiadając do środka. Obszedłem auto i wsiadłem z drugiej strony.
– Zapnij pas – poprosiłem go.
– Przyzwyczaiłem się, że nikt mnie nie widzi w środku – powiedział, pijąc do tego, że szyby w moim aucie nie były przyciemniane. Uśmiechnąłem się i wsadziłem kluczyk do stacyjki, przyciemniając wszystkie szyby.
– Lepiej? – zapytałem, obserwując jego zaskoczoną minę.
– Stać cię na taki samochód?
– Potrzebuję dobrego samochodu. Powinieneś się cieszyć. Gdybym go nie miał, musiałbyś jechać do agencji taksówką.
W odpowiedzi Bill tylko prychną, a ja wybuchłem śmiechem. Jedno trzeba było przyznać, przy nim zdecydowanie za często się śmiałem.
– Oczywiście, jeśli źle się czujesz tu z przodu, możesz przesiąść się do tyłu, będzie prawie jak w limuzynie, tylko bez mini barku.
– Dobrze się tu czuję – odparł podirytowany. – Jedźmy już, zanim zacznę rozważać czy to był dobry pomysł.
– Jedyny, więc nie narzekaj. - Odpaliłem silnik i ruszyliśmy do agencji. Przez całą drogę widziałem, jak Bill mnie obserwuje. W międzyczasie włączyłem muzykę, ustawiając ją bardzo cicho, żeby go nie drażnić. Spojrzał na mnie.
– Mam wyłączyć? – zapytałem, zauważając jego minę.
– Nie, możesz nawet nastawić głośniej. Jestem zaskoczony, bo zwykle słyszę radio.
– Poranne wiadomości przeczytałem w Internecie. Nie mam zamiaru słuchać tego jeszcze dziesięć razy. Wolę się zrelaksować przy dobrej muzyce – odparłem szczerze.
– Wiesz, Tom, wahałem się, kiedy Gordon powiedział mi, że mój ochroniarz będzie w moim wieku. Obawiałem się, że będziesz albo jakimś zadufanym w sobie dupkiem, albo niedojrzałym idiotą z pukawką, który myśli, że skoro dostał wyróżnienie na akademii, to jest panem świata. a Ty ciągle mnie zadziwiasz. Co prawda potrafisz być też bezczelny, jednak…
– Ja bezczelny? - przerwałem mu. – Kiedy twoim zdaniem byłem bezczelny?
– Na przykład wczoraj na basenie - rzucił.
              – A, więc jednak cię uraziłem.                                                                                     
– Owszem – potwierdził. – Ale z drugiej strony cieszę się, że to zrobiłeś. To mi uświadomiło, że jestem takim samym człowiekiem jak ty i różni nas tylko to, że ja mam więcej pieniędzy.
Kiwnąłem mu głową, wjeżdżając na podziemny parking.
Ja go zaskakiwałem, ale on mnie także. Powoli zaczynałem go poznawać, a obawa, jaką miałem w pierwszy dzień, kiedy go zobaczyłem, zmieniła się w ciekawość. Czułem, że jest w nim coś intrygującego i tajemniczego, i bardzo chciałem wiedzieć, co.
Wysiadłem z auta, rozglądając się uważnie. Zanim go wypuszczę wolałem mieć pewność, że nikt mi tu zaraz nie wyskoczy zza rogu z pistoletem i chęcią pozbawienia go życia. Musiałem się teraz maksymalnie skupić, tu nie było miejsca na pomyłki, w końcu ręczyłem za niego głową. Obszedłem samochód i otworzyłem mu drzwi.
Spojrzał na mnie.
– Wolę, kiedy się uśmiechasz – skomentował mój skupiony wyraz twarzy.
– Odpowiadam za twoje życie, nie jest mi teraz do śmiechu. Chodźmy do środka.
Skinął tylko głową i ruszyliśmy do wejścia.
Cały dzień spędziliśmy w agencji. Przewijało się tam tyle osób, że pod koniec dnia byłem już padnięty.
Zauważyłem, jak Bill od czasu do czasu zerka na mnie, upewniając się, czy mam na niego oko. Wyraźnie było widać, że się obawiał o swoje życie. Ale ilekroć spotkały się nasze spojrzenia, skinąłem mu głową, że wszystko w porządku i było widać, że się nieco rozluźnia.
– Boże, padam z nóg – powiedział, kiedy wsiedliśmy do samochodu.
– A ja z głodu – rzuciłem.
– To też. – Spojrzał na zegarek. – Żebyśmy mogli zjeść jakąś obiadokolację będę musiał zbudzić Annę albo Sonię. Trzeba było jednak poprosić Sonie o te kanapki.
– Daj spokój. Jeśli nie masz nic przeciwko, to zabiorę cię na jakieś szybkie i pyszne jedzenie.
– McDonald ’s czy KFC?
– Ani jedno ani drugie. Znam coś lepszego.
– No dobrze, właściwie to i tak nie mam wielkiego wyboru, w końcu to ty siedzisz za kółkiem.
– Na twoje rozkazy – sprostowałem.
– W porządku, Tom, na te parę minut zapomnijmy, że łączą nas relacje zawodowe.
– Okej – zgodziłem się i ruszyłem. – Więc powiedz mi, masz jakichś przyjaciół? – Pociągnąłem rozmowę.
– To znaczy? – zapytał, unosząc ze zdumienia brwi.
– No, znajomych, z którymi gdzieś możesz wyjść, rozerwać się.
– A gdzie ja miałbym się pójść rozerwać?
– Jest wiele miejsc. Puby, kręgielnia, bilard, albo kino, teatr… choć może wolisz coś głośniejszego, to na przykład jakiś koncert.
Bill roześmiał się.
– To nie dla mnie, Tom.
Zatrzymałem się na światłach i spojrzałem na niego.
– Nie mów mi, że nigdy nie wychodzisz z tej swojej twierdzy.
– Twierdzy… - powtórzył pod nosem, kręcąc przy tym głową. –  Nie, nie wychodzę z mojej twierdzy, bo nie mam z kim. A ostatnio, nawet gdybym miał z kim, to bym i tak nie wyszedł. Chyba wiesz dlaczego.
– Jak to? Nie masz w ogóle żadnych przyjaciół?
– Mam, pokazać ci? – Zaczął grzebać w torbie za notatnikiem, w którym miał adresy. – Proszę – podał mi go.
– No proszę, zaraz znajdziemy ci odpowiednie towarzystwo. – Otwarłem notatnik na pierwszej lepszej stronie. – O, może Lisa Lemart? Ładne imię. Znałem kiedyś jedną Lisę, siedziałem z nią w szkolnej ławce, była śliczna, miała długie, rude kręcone włosy i piękne zielone oczy. Zaproponowałem jej chodzenie, ale powiedziała, że nie jestem w jej typie.  – Bill zaczął się śmiać, dopiero po chwili opanował się i wtrącił.
– Lisa Lemart jest redaktorem naczelnym prasy z modą i jest już niestety zajęta. Ale masz rację, Lisy są ładne.
– No dobra, tym razem pudło. To może, Kethrin?
– To fotograf, jest zamężna od… – zastanowił się przez chwilę – pięciu, nie, sześciu lat i ma pięcioletnią córkę.
– No to… - przekartkowałem kilka stron. – Madlen?
– To sekretarka mojego ojczyma i raczej wolałaby wyjść z nim, niż ze mną.
– Dobra, odpuśćmy sobie kobiety, męskie towarzystwo jest lepsze, a w końcu chodzi o dobrą zabawę, a nie randkę. Co powiesz na Daniela Korga? – Spojrzałem na niego, widząc, że krzywi się znacząco.
– To starszy człowiek, do tego jeździ na wózku inwalidzkim i ma hopla na punkcie historii świata, za którą ja z kolei nie przepadam.
– No to co?
– Proszę cię, Tom. – przekrzywił żałośnie głowę w bok. – Chciałbyś słuchać o ataku Anglików na Cartagenę w 1741 roku?
– Ile to już razy słyszałeś? – zapytałem z ciekawości.
– Wystarczająco dużo, żeby zapamiętać nawet datę.
– No dobra, może masz rację. Tobie potrzebny jest ktoś młody, najlepiej z wigorem. A co powiesz o Adamie?
Bill pokręcił głową.
– To krawiec.
– A Sebastian Rejman?
– To nasz majordomus.
– Nie wiedziałem, że tak ma na nazwisko.
Po kilku kolejnych próbach uświadomiłem sobie, że on nie ma normalnych znajomych. Jego notatnik był wypełniony po brzegi nazwiskami, które tak na dobrą sprawę nie były nic warte. Bo do kogo miałby zadzwonić prosząc o pomoc? Krawca? Fotografa? Redaktora naczelnego? Dla tych wszystkich osób Bill tak naprawdę nie był nikim ważnym.
Wrzuciłem bieg i ruszyłem na zielonym. Te kilka metrów do kolejnych świateł przejechaliśmy w milczeniu.
Kiedy zatrzymałem się, przekartkowałem jego notatnik do literki K i chwytając długopis ze schowka między siedzeniami, wpisałem mu swoje imię i nazwisko oraz numer telefonu, dodając drukowanymi literami PRZYJACIEL i zwróciłem mu go. Spojrzał na wpis, a potem na mnie.
– Żebyś tego nie żałował, Tom.
– Mam nosa, jeśli chodzi o ludzi, a ty wydajesz mi się w porządku.
– Dzięki – powiedział. Wyraźnie był poruszony. Schował notatnik do torby i odwrócił głowę w drugą stronę, jakby nagle to, co znajdowało się za oknem, było bardziej interesujące, niż wszystko inne.
– W porządku? – zapytałem.
– Tak – odparł. – Nigdy tu nie byłem.
– Już prawie jesteśmy na miejscu. Mam nadzieję, że jesteś bardzo głodny, bo te porcje są gigantyczne.
– Jestem i to bardzo.
Kiedy podjechaliśmy pod lokal i weszliśmy do środka w powietrzu unosił się taki smakowity aromat, że aż zaburczało mi w brzuchu. Dobrze, że w tle leciała jakaś muzyczka, bo w przeciwnym razie najadłbym się, ale wstydu.
– Co za zapach – skomentował Bill.
– Tu tak zawsze pachnie. Chodźmy do tamtego stolika – kiwnąłem mu głową. Zawsze wybierałem takie miejsca, z których miałem dobry widok na salę. Bądź co bądź musiałem pamiętać, że Bill jest pod moją ochroną. Nawet, jeśli osoby przebywające w tym lokalu nie wiedziały, kim jest, i miały nas za dwóch zwyczajnych facetów, którzy przyszli tu po prostu zjeść, wolałem dmuchać na zimne.
– Często tu bywasz?
– Ostatnio rzadko, jakoś się nie złożyło.
Do stolika podeszła kelnerka.
– Dobry wieczór. Dawno tu pana nie widziałam. – Uśmiechnęła się do mnie.
– Nie było mnie w mieście – odparłem.
– Co podać?
Spojrzałem na Billa.
– Zdaje się na ciebie – powiedział.
– W takim razie dwa razy specjalność zakładu, do tego dwa piwa… Mam nadzieję, że pijesz? – Zerknąłem na Billa, a on tylko kiwnął mi głową. - I frytki.
– Jedne?
– Tak, zjemy sobie na zakąskę, zanim będzie danie główne.
– Rozumiem – zaśmiała się kelnerka. – Zaraz podam – powiedziała i odeszła.
– Piwo na noc? Już nie wspomnę o tym, że ty prowadzisz.
– Bez obaw, jedno mi nie zaszkodzi, a kiedy zaczniesz jeść, zrozumiesz, że bez piwa ani rusz.
– Boże, to coś ty zamówił?
– Spokojnie, na pewno będzie ci smakowało. Lubisz ostre potrawy?
– Lubię.
– No to cierpliwie poczekaj.
Kelnerka po chwili przyniosła piwa, a moment później jeszcze frytki.
Zaczęliśmy podjadać z jednego talerza i popijać piwem. Co jakiś czas zerkałem, ogarniając wszystko wzrokiem.
– Wybrałeś celowo to miejsce, prawda?
– Skąd wiesz?
– Widzę, jak się co jakiś czas rozglądasz.
– Ach, no wiesz… dobrze mi płacisz. Z takim wynagrodzeniem może uda mi się wcześniej zgromadzić moją bezpieczną sumę i w końcu rzucę tę robotę w cholerę. Tak że muszę zadbać o to, żeby ci włos z głowy nie spadł.
– No tak. Coś w tym jest. Chociaż z tym płaceniem, to nie do końca tak. - Spojrzałem na niego. – To nie ja ci płacę, tylko mój ojczym.
– Wszystko jedno – skomentowałem. – Nie zmienia to faktu, że tak dobrze płatnej pracy nie dostaje się codziennie.
– Fakt – przyznał, przyglądając się w skupieniu na pełen talerz jedzenia, który właśnie przyniosła kelnerka.
– Smacznego.
– Dziękuję – odparłem razem z Billem niemal jednocześnie.
– Co to ma być? – zapytał zaskoczony.
– El Diablo – wypaliłem, przypominając sobie nagle nazwę tego dania.
– A po ludzku?
– Właściwie, to nie wiem, ale smak jest obłędny.
– Super. – Bill podrapał się po czole, ale chwycił widelec i nabierał porcję. A ja tylko obserwowałem, jak zareaguje. Kiedy przeżuł od razu chwycił za piwo. – Do tego chyba jedno piwo nie wystarczy - skomentował.
– Zamówię ci drugie – próbowałem powstrzymać się, by nie wybuchnąć śmiechem na widok jego miny, ale tempo, w jakim to jadł oznaczało, że raczej mu smakuje.
Zanim zjedliśmy, Bill miał na koncie cztery piwa i czerwoną twarz, tylko nie wiedziałem, czy to z powodu pikantnej potrawy, czy ilości wypitego alkoholu.
– Ale się najadłem – powiedział, opierając się wygodnie.
– Mówiłem.
– A ciebie nie pali, że tylko jedno piwo do tego?
– Pikantne, ale jadło się ostrzejsze rzeczy.
– Nie żartuj.
– Poważnie. Byłeś kiedyś w Meksyku?
– Nie.
– To musisz pojechać i spróbować tamtejszych regionalnych potraw. Wtedy będziesz mógł powiedzieć, że jadłeś coś naprawdę pikantnego.
– Zapamiętam to sobie.



14 komentarzy:

  1. Hmmm... I co mam napisać..? Nie wiem jak skomentować ten rozdział. Jest rewelacyjny, błędów nie widzę wcale. A na sam rozdział czatowałam już kilka razy w ciągu dnia i widzę, że nie poszło to na marne, ponieważ końcówka poprawiła mi humor niesamowicie. :)
    Co więcej, chciałam Ci powiedzieć, że powoli przekonuję się do opowiadania "Kochankowie" pomimo wielkiej niechęci, o której wiesz jestem przy 18 rozdziale, i mam zamiar go dokończyć jutro... Chyba muszę znaleźć jakąś pracę, ponieważ mi się kanarki w głowie lęgną. :D
    Pozdrawiam i życzę więcej pomysłów.
    and-god-said-no

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział, taki lekki i trochę ich tutaj poznajemy ^^ Wydaje mi się, że szybko mogą się zaprzyjaźnić czy Tom tego chce czy nie. Ten gest z numerem był przeuroczy ∩__∩ Widać, że się dogadują i że Bill coraz bardziej zdobywa zainteresowanie Toma. Czekam na następny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno nie zainteresować się Billem, ale to dopiero początek.

      Usuń
  3. Z rozdziału na rozdział ,jestem coraz bardziej zachwycona Twoim talentem,piszesz lekko ,świetnie się czyta.Super.Panowie czy chcą czy nie zbliżają się do siebie,ich rozmowy,wyścig,wspólna jazda, uświadomienie samotności Billa i propozycja przyjaźni ze strony Toma,wypad do resteuracji.To świetnie im rokuje.Cieszę się ,że nie muszę czekać tydzień na następny odcinek.Pozdrawiam Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że Ci się podoba. Staram się wrzucać częściej, bo sama wiem jak mnie irytuje długi oczekiwanie na kolejny odcinek.

      Usuń
  4. Po przeczytaniu dwóch pierwszych rozdziałów, tzn trzech, odnoszę wrażenie, że na początku będzie to jak zabawa w kotka i myszkę.... Podoba mi się to stopniowe budowanie relacji między nimi. Intrygujące jest to, który z nich zrobi ten pierwszy krok do pogłębienia ich kontaktów. Na razie Bill jest tym co "dyryguje", i bardzo mi się podoba, że tym razem Billi ma silną osobowość i bardzo widoczny pazur :-) A co to Toma, widzieć go opanowanego, nie poddającego się emocją, miła odmiana. Zakładam, że tak będzie do czasu, w końcu Tom to Tom - niegrzeczny chłopiec :-)
    Pozdrawiam serdecznie i mnóstwo weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Bill tu zdecydowanie rządzi, ale opanowanie Toma niedługo pójdzie się kochać. Bill ma po prostu szczególny dar irytowania Toma :)

      Usuń
  5. Nie no, zaczyna się mega :D Ja już chcę więcej! <3
    Ps. Da się coś zrobić u Ciebie z tymi zdjęciami w komentarzach? One są gigantycznej jakości i to w sumie przeszkadza troszkę w ogarnięciu co gdzie jak...

    OdpowiedzUsuń
  6. szczerze mówiąc, to niedawno wpadłam na Twojego bloga i w ciągu ostatnich kilku dni przeczytałam wszystkie Twoje opowiadania, które totalnie mnie zachwyciły i nie mogłam się oderwać od czytania do późnych godzin nocnych. Do gustu najbardziej przypadło mi to ostatnie, aczkolwiek nie ukrywam, że to też bardzo mnie intryguje i z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki. ;)
    I mam pytanie, czy "Kochankowie" również będą do ściągnięcia w pdf.?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana.
      Pdf będzie, postaram się w ten długi majowy weekend ogarnąć to do kupy i wrzucić na stronkę.

      Usuń
  7. Fiu Fiu ten rozdział jest super. Długość ach... oby tak dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Jakoś nie umiem wyobrazić sobie Toma i Billa razem ale pożyjemy, zobaczymy ;)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuje za komentarz. Każdy wiele dla mnie znaczy i mobilizuje do dalszej pracy. :*