Informacja
W niewoli uczuć (23) - Soon :D
INFORMACJA
PDF do ściągnięcia
Klik

Obserwatorzy
Polecam tu zajrzeć
-
1 miesiąc temu
-
3 miesiące temu
-
-
-
-
8 lat temu
-
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
10 lat temu
-
10 lat temu
-
10 lat temu
poniedziałek, 27 kwietnia 2015
21:00
Witajcie kochani.
Szczerze, to mnie zaskoczyliście komentarzami. Nie sądziłam,
że ten pierwszy, no właściwie to drugi odcinek, wywoła w was takie emocje, a to
dopiero początek. Chłopcy powoli zaczynają się poznawać, ale co ja wam będę tu streszczać, zapraszam na kolejny odcinek.
Wasza Niki
Odcinek 3
Kolejny dzień minął dość spokojnie. Nie widziałem się z
Billem i nie zapowiadało się na to, by w tej kwestii miało się coś zmienić na przestrzeni
ostatnich godzin tego wieczoru. Od służby dowiedziałem się, że Bill często tak się
zachowuje i raczej nie powinno mnie to dziwić. Zrozumiałem, że mój podopieczny
ma humorki i dziś ma jeden ze swoich humorzastych dni, więc przebrałem się w kąpielówki
i postanowiłem pójść popływać. W końcu musiałem dbać o formę, a zrobienie sobie
przed snem kilku długości w basenie, było najlepszym sposobem na zachowanie
kondycji.
Wszedłem na basen. Górne światła były wyłączone, jedynie
kilka punktowych lampek oświetlało wodę, co dla mnie w zupełności wystarczało. Położyłem
ręcznik na jednym z drewnianych leżaków i rozejrzałem się, skupiając na chwilę
uwagę na dość wysokiej skoczni. Dziś jednak nie zamierzałem skakać. Chciałem raczej
popływać dla kondycji. Stanąłem na brzegu i wybijając się, wskoczyłem do wody, starając
się przepłynąć jak najszybciej dwie długości basenu. Uwielbiałem pływać. Jak
byłem młodszy, to ciężko było mnie wyciągnąć z wody. Te pięćdziesiąt metrów,
jakie pokonałem, dały mi nieźle w kość, ale też sobie nie żałowałem.
– Nieźle. – Usłyszałem i
nerwowo rozejrzałem się, dopiero po chwili zauważając podnoszącą się sylwetkę
na trampolinie. – Nie myślałeś nigdy o karierze sportowca, zamiast ochroniarza?
– zapytał.
– Nie wiedziałem, że ktoś tu
jest.
– A podobno masz mnie chronić
– rzucił z aluzją. Tupetu mu nie brakowało.
– Powiedziałeś, że w domu nic
ci nie grozi – odparłem równie ironicznie.
– Co nie znaczy, że to się nie
może zmienić. Musisz być bardziej czujny, Tom – powiedział i wybijając się z dziesięciometrowej
trampoliny, wskoczył do basenu. Muszę przyznać, że był w tym dobry. Przepłynął kilkadziesiąt
metrów pod wodą, wynurzając się tuż koło mnie i wcale nie było widać po nim
żeby, chociaż odrobinę się zmęczył.
– Masz dobrą technikę, ale przy
nawracaniu powinieneś spróbować odbić się od prawej, a nie od lewej nogi, bo to
właśnie ją masz silniejszą i to dałoby ci dodatkową przewagę. – Aż uniosłem ze zdziwienia
brwi, a on się roześmiał. – Nie mów, że aż tak cię zaskoczyłem.
– Nie. To znaczy… może trochę.
Nie wiedziałem, że jesteś taki spostrzegawczy.
– Przez jakiś czas zawodowo
pływałem. Wiesz, jeździłem na różne konkursy, zawody, olimpiady i takie tam,
więc trochę wiem.
– Nigdzie w domu nie widziałem
twoich pucharów czy innych nagród.
– Spodziewałeś się tu jakieś ściany
chwały?
Wzruszyłem ramionami. Sam nie wiem, czego się spodziewałem.
– Nie zobaczysz tu czegoś
takiego. No chyba że poprosisz Sebastiana, żeby wyciągnął z piwnicy kartony i ci
pokazał.
– Dlaczego to ukrywasz, nie
jesteś z tego dumny, czy co?
– Jestem, tylko zrozumiałem,
że jest coś znacznie ważniejszego, niż te wszystkie puchary, kolorowe
wstążeczki i inne pierdoły.
– Co takiego?
– A co dla ciebie jest
najważniejsze? – Odwrócił pytanie.
– Nie wiem. Bezpieczeństwo,
stabilizacja…
– Nie, nie. Nie o to mi
chodzi. O czym marzysz? Co chciałbyś posiadać lub osiągnąć w życiu?
Uciekłem wzrokiem w bok, zastanawiając się przez chwilę.
– Czy ja wiem? Nie myślałem nad
tym – odparłem.
– A może nie chcesz powiedzieć?
Spojrzałem mu prosto w oczy, był naprawdę inteligentny. Odnosiłem
wrażenie, że czyta mi w myślach, jakby mnie doskonale znał i wszystko o mnie wiedział.
Dziwne uczucie.
– Na razie nie mogę sobie pozwolić
na coś takiego – odpowiedziałem, wcale nie spodziewając się, że zrozumie, co mam
na myśli, a jednak zrozumiał.
– A kiedy? Jak ktoś cię w
końcu zabije? Albo w najlepszym przypadku okaleczy? Wtedy to będzie miało
znaczenie?
– Właśnie dlatego nie mogę sobie
na coś takiego pozwolić. Nie mogę skazać ukochanej osoby na to, żeby mnie
straciła.
– To jak długo zamierzasz
pracować w tym zawodzie?
– Jeszcze jakiś czas.
– Jesteś bardzo młody, więc „jakiś
czas:, to pojęcie dość rozległe w twoim przypadku. Jaka jest twoja bezpieczna
granica zgromadzonych funduszy, żebyś to rzucił i zaczął w końcu normalnie żyć?
– Chcesz teraz rozmawiać o zarobkach
ochroniarzy? Chyba wiesz, ile mi płacisz, łatwo możesz to sobie obliczyć. Jak
myślisz, ile przez pięć ostatnich lat byłem wstanie odłożyć? Myślisz, że to
wystarczy, żeby rzucić to już teraz i nie musieć martwić się o finanse do końca
życia?
Pokręcił ze zdumienia głową.
– Podobasz mi się, Tom, wiesz
o tym? Jesteś jedyną osobą, która potrafi mi tak bezczelnie odpowiedzieć. I
zrobiłeś to w dodatku w taki sposób, że czuję się gorszy od ciebie. Pięknie.
Gratuluję ci.
– Gorszy? Nie rozumiem, czemu
masz się czuć gorszy. Masz wszystko; dom, pieniądze, cztery wielkie agencje
mody. Mógłbyś do końca życia leżeć i nic nie robić, a mówisz mi, że czujesz się
ode mnie gorszy? Dlaczego?
– Bo ty masz coś, czego ja nie
miałem nigdy.
– Co takiego?
– Cel, do którego możesz dążyć.
– Ty też możesz sobie wytyczyć
jakiś i do niego dążyć. W czym problem?
– Nie rozumiesz. Ja mam zawsze
wszystko w zasięgu ręki. O nic nie muszę się starać a nawet, jeśli, to jest to
tylko kwestia ceny.
Jak na ironię doskonale rozumiałem, o czym mówił. Zanim
zdecydowałem się zostać ochroniarzem, też nie wiedziałem, co chcę ze sobą zrobić.
Nie miałem żadnego celu, żyłem z dnia na dzień.
– Powiedz mi, czemu
zrezygnowałeś z pływania?
– Znudziło mi się wygrywanie.
– Znudziło?
– Tak. To nudne, kiedy wiesz,
że każde zawody wygrasz, że tak naprawdę nie masz z kim rywalizować.
– Taki dobry w tym jesteś?
Kiwną głową, uśmiechając się przy tym.
– Udowodnij mi. – Rzuciłem mu
wyzwanie, będąc ciekawy, jak zareaguje. - Ścigajmy się. Kto pierwszy przepłynie
w tę i z powrotem, ten…
– Ten zdradzi o sobie jakiś
sekret – zaproponował, na co znowu uniosłem brwi.
– Ja nie mam żadnych sekretów
– powiedziałem, a on znowu się uśmiechnął.
– Każdy ma jakieś sekrety,
Tom. Ale jeśli nic ci akurat nie przychodzi na myśl, to umówmy się, że zadam ci
pytanie, a ty mi na nie odpowiesz, bez względu na to, jakie ono będzie.
– Zakładasz, że przegram?
Zaśmiał się w głos.
– Podoba mi się twoja pewność
siebie. Jesteś inny niż ci, z którymi zwykle się mierzyłem.
– Szanse są wyrównane, więc po
prostu nie rozumiem, czemu z góry zakładasz, że to właśnie ja przegram.
– Bo to jest oczywiste. Ja jeszcze
nigdy nie przegrałem.
– To może dziś będzie ten
pierwszy raz? – Poruszyłem brwiami, sugerując tym gestem, że nie zamierzam poddać
się bez walki.
– W porządku. Jeśli przegram,
możesz zapytać, o co zechcesz. Odpowiem ci szczerze, na każde pytanie. Przysięgam.
- Podniósł prawą dłoń do góry.
– No dobra.
Wyszliśmy z basenu. Bill podszedł do ściany, na której
była jakaś elektroniczna tablica i włączył ją. Następnie z pilotem w ręce
wrócił do mnie.
– Widzisz te czerwone światełka
na ścianach basenu? – zapytał.
– Widzę.
– Trzeba je dotknąć, żeby zaliczyć
wyścig. Tamta – kiwną głową na przeciwległą stronę basenu - zapali się na
zielono, kiedy ją dotkniesz, a ta tutaj na niebiesko, jeśli wygrasz.
– A jeśli nie?
– Pozostanie czerwona.
Zasady były bardzo proste: kto pierwszy dopłynie ten
wygrywa. Czysty układ, taki jak lubiłem.
– Okej - zgodziłem się.
Lubiłem wyzwania i chciałem wygrać, chociażby po to, żeby go trochę utemperować
i udowodnić mu, że to ja jestem od niego lepszy.
– W takim razie włączam czas.
Kiedy usłyszysz wystrzał, skaczesz.
– Dobra – zgodziłem się, a on
uruchomił pilotem zegar. Przygotowaliśmy
się, przyjmując pozycje do skoku, a wielki elektroniczny zegar zaczął odliczać
czas do wystrzału. 9… 8… 7… 6… 5… 4… 3… 2… 1... Padł strzał. Obaj równocześnie
wskoczyliśmy do wody. Pierwsze metry były łatwe, szliśmy ramię w ramię. Do pierwszej
połowy dotarliśmy równo, jednak po nawrocie okazało się, że jeśli chcę wygrać,
muszę postawić wszystko na jedną kartę. W połowie nawrotu wiedziałem, że nie
wygram, ale nie zamierzałem też przegrać. Dla mnie remis w tym wypadku też był
idealnym rozwiązaniem. I tak jak się
spodziewałem, jednocześnie uderzyliśmy dłońmi w czerwone świecące żarówki. Obie
zapaliły się na niebiesko. Obaj ledwo łapaliśmy
oddech.
– Remis – rzuciłem.
– Gdybyś przy nawrocie odbił
się prawą, a nie lewą nogą, wygrałbyś – wtrącił.
– Wolałem nie kombinować. Co
nie zmienia faktu, że żaden z nas nie wygrał.
Co w takim układzie?
– Wyszedłem z wprawy, dlatego
był remis. – Bronił się. – Albo zwyczajnie dałeś mi fory.
Uśmiechnąłem się.
– Po tym jak się
przechwalałeś, mógłbym powiedzieć dokładnie to samo – odparłem. Tym razem, to
on się uśmiechnął. – W takim razie przyznaj się do porażki – powiedziałem. - Ja
nie jestem zawodowcem w dziedzinie pływania, a zremisowałem z tobą. Do tego jestem
od ciebie lepiej zbudowany i stwarzam większy opór dla wody, a to oznacza, że gdybym
był twojej budowy, wygrałbym.
Bill wyskoczył z basenu. Nie wiem czy był zły, czy się obraził,
ale cały czas milczał.
– A co z zakładem? – zapytałem,
podpływając pod drabinkę.
– Obaj zremisowaliśmy, więc zakład
nieważny – powiedział.
Mruknąłem. Spodziewałem się innej reakcji, może nawet rewanżu,
ale nie, że tak po prostu odpuści.
– Kładź się spać, Tom. Jutro
rano jedziemy do agencji. Jest kasting, muszę wybrać odpowiednie modelki i
modeli do pokazu.
– Nie martw się, wstanę na
czas.
– W porządku. To dobranoc,
Tom.
– Dobranoc.
Patrzyłem za nim, jak zmierza do wyjścia.
– Bill? – Zawołałem go. Zatrzymał
się i odwrócił głowę. – Mam nadzieję, że cię nie uraziłem.
– Nie. – Pokręcił głową i zniknął
za drzwiami.
Nie mogłem go rozgryźć, był naprawdę specyficznym
człowiekiem. Coś w sobie skrywał, głęboko, bardzo głęboko.
Kolejnego ranka, punkt siódma czekałem
na Billa w jadalni. Pojawił się chwilę później, ogarniając mnie spojrzeniem z
góry na dół.
– Coś nie tak? – odezwałem się,
nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Choć pewnie coś w moim ubiorze mu nie
pasowało. Jednak taktownie powstrzymał się przed komentarzem.
– Nie. Jadłeś już śniadanie? –
zapytał, siadając przy stole.
– Tak, właśnie skończyłem.
Jedna ze służących postawiła przed nim koszyk z ciepłymi
grzankami i salaterkę z trzema różnymi smakami powideł, po czym nalała mu do filiżanki
kawy.
– Dziękuję, Soniu. – Uśmiechnął
się do służącej. Najwyraźniej miał szacunek dla tych ludzi, chociaż w hierarchicznej
drabinie stali dość nisko. – Mam nadzieję, że najadłeś się do syta, bo do
kolacji nic nie zjesz. No, chyba że poprosisz Sonię, żeby zrobiła ci kanapki na
drogę.
– Jestem przyzwyczajony do
tego, że jadam o różnych porach. Nie musisz się o mnie martwić.
– Świetnie.
Po śniadaniu wyszliśmy przed dom, gdzie miała czekać już
limuzyna. Jednak widok, jaki zastaliśmy, nie był obiecujący. Sfrustrowany kierowca
stał przy otwartej masce klnąc.
– Co się stało? – zapytał Bill,
podchodząc do kierowcy.
– Przepraszam, ale znowu nie
chce zapalić.
Bill westchnął.
– Kiedy to naprawisz?
– Nie wiem. – Kierowca przetarł
nerwowo czoło, robiąc sobie czarną smugę ze smaru.
– Super. Nie mogę się tam
spóźnić, a już na pewno w ogóle nie dotrzeć.
– Bardzo pana przepraszam. Samochód
wrócił z warsztatu, jednak… - zaczął tłumaczyć się kierowca, a ja spojrzałem w stronę
swojego auta.
– Mam inne rozwiązanie –
powiedziałem do Billa.
– Mianowicie?
Wskazałem mu gestem ręki swój samochód.
– Żartujesz sobie?
– Nie. – Pokręciłem głową i ruszyłem
w kierunku samochodu. - Co prawda nie jest tak wielki i luksusowy jak twoja
limuzyna, ale ma kuloodporne szyby i jest na chodzie. Więc jak? Jedziesz czy zostajesz?
Popatrzył na mnie, a ja otwarłem drzwi od strony
pasażera, czekając na jego decyzję.
Bill zerknął nerwowo na swój złoty zegarek i zdecydowanym
krokiem podszedł do auta, wsiadając do środka. Obszedłem auto i wsiadłem z
drugiej strony.
– Zapnij pas – poprosiłem go.
– Przyzwyczaiłem się, że nikt
mnie nie widzi w środku – powiedział, pijąc do tego, że szyby w moim aucie nie
były przyciemniane. Uśmiechnąłem się i wsadziłem kluczyk do stacyjki, przyciemniając
wszystkie szyby.
– Lepiej? – zapytałem, obserwując
jego zaskoczoną minę.
– Stać cię na taki samochód?
– Potrzebuję dobrego samochodu.
Powinieneś się cieszyć. Gdybym go nie miał, musiałbyś jechać do agencji
taksówką.
W odpowiedzi Bill tylko prychną, a ja wybuchłem śmiechem.
Jedno trzeba było przyznać, przy nim zdecydowanie za często się śmiałem.
– Oczywiście, jeśli źle się
czujesz tu z przodu, możesz przesiąść się do tyłu, będzie prawie jak w
limuzynie, tylko bez mini barku.
– Dobrze się tu czuję – odparł
podirytowany. – Jedźmy już, zanim zacznę rozważać czy to był dobry pomysł.
– Jedyny, więc nie narzekaj. -
Odpaliłem silnik i ruszyliśmy do agencji. Przez całą drogę widziałem, jak Bill mnie
obserwuje. W międzyczasie włączyłem muzykę, ustawiając ją bardzo cicho, żeby go
nie drażnić. Spojrzał na mnie.
– Mam wyłączyć? – zapytałem, zauważając
jego minę.
– Nie, możesz nawet nastawić
głośniej. Jestem zaskoczony, bo zwykle słyszę radio.
– Poranne wiadomości przeczytałem
w Internecie. Nie mam zamiaru słuchać tego jeszcze dziesięć razy. Wolę się
zrelaksować przy dobrej muzyce – odparłem szczerze.
– Wiesz, Tom, wahałem się, kiedy
Gordon powiedział mi, że mój ochroniarz będzie w moim wieku. Obawiałem się, że będziesz
albo jakimś zadufanym w sobie dupkiem, albo niedojrzałym idiotą z pukawką,
który myśli, że skoro dostał wyróżnienie na akademii, to jest panem świata. a Ty ciągle mnie zadziwiasz. Co prawda
potrafisz być też bezczelny, jednak…
– Ja bezczelny? - przerwałem
mu. – Kiedy twoim zdaniem byłem bezczelny?
– Na przykład wczoraj na
basenie - rzucił.
– A, więc jednak cię uraziłem.
– Owszem – potwierdził. – Ale
z drugiej strony cieszę się, że to zrobiłeś. To mi uświadomiło, że jestem takim
samym człowiekiem jak ty i różni nas tylko to, że ja mam więcej pieniędzy.
Kiwnąłem mu głową, wjeżdżając na podziemny parking.
Ja go zaskakiwałem, ale on mnie także. Powoli zaczynałem
go poznawać, a obawa, jaką miałem w pierwszy dzień, kiedy go zobaczyłem,
zmieniła się w ciekawość. Czułem, że jest w nim coś intrygującego i
tajemniczego, i bardzo chciałem wiedzieć, co.
Wysiadłem z auta, rozglądając się uważnie. Zanim go wypuszczę
wolałem mieć pewność, że nikt mi tu zaraz nie wyskoczy zza rogu z pistoletem i
chęcią pozbawienia go życia. Musiałem się teraz maksymalnie skupić, tu nie było
miejsca na pomyłki, w końcu ręczyłem za niego głową. Obszedłem samochód i otworzyłem
mu drzwi.
Spojrzał na mnie.
– Wolę, kiedy się uśmiechasz –
skomentował mój skupiony wyraz twarzy.
– Odpowiadam za twoje życie,
nie jest mi teraz do śmiechu. Chodźmy do środka.
Skinął tylko głową i ruszyliśmy do wejścia.
Cały dzień spędziliśmy w agencji. Przewijało się tam tyle
osób, że pod koniec dnia byłem już padnięty.
Zauważyłem, jak Bill od czasu do czasu zerka na mnie, upewniając
się, czy mam na niego oko. Wyraźnie było widać, że się obawiał o swoje życie. Ale
ilekroć spotkały się nasze spojrzenia, skinąłem mu głową, że wszystko w
porządku i było widać, że się nieco rozluźnia.
– Boże, padam z nóg – powiedział,
kiedy wsiedliśmy do samochodu.
– A ja z głodu – rzuciłem.
– To też. – Spojrzał na
zegarek. – Żebyśmy mogli zjeść jakąś obiadokolację będę musiał zbudzić Annę
albo Sonię. Trzeba było jednak poprosić Sonie o te kanapki.
– Daj spokój. Jeśli nie masz nic
przeciwko, to zabiorę cię na jakieś szybkie i pyszne jedzenie.
– McDonald ’s czy KFC?
– Ani jedno ani drugie. Znam
coś lepszego.
– No dobrze, właściwie to i
tak nie mam wielkiego wyboru, w końcu to ty siedzisz za kółkiem.
– Na twoje rozkazy – sprostowałem.
– W porządku, Tom, na te parę
minut zapomnijmy, że łączą nas relacje zawodowe.
– Okej – zgodziłem się i
ruszyłem. – Więc powiedz mi, masz jakichś przyjaciół? – Pociągnąłem rozmowę.
– To znaczy? – zapytał,
unosząc ze zdumienia brwi.
– No, znajomych, z którymi
gdzieś możesz wyjść, rozerwać się.
– A gdzie ja miałbym się pójść
rozerwać?
– Jest wiele miejsc. Puby, kręgielnia,
bilard, albo kino, teatr… choć może wolisz coś głośniejszego, to na przykład
jakiś koncert.
Bill roześmiał się.
– To nie dla mnie, Tom.
Zatrzymałem się na światłach i spojrzałem na niego.
– Nie mów mi, że nigdy nie
wychodzisz z tej swojej twierdzy.
– Twierdzy… - powtórzył pod
nosem, kręcąc przy tym głową. – Nie, nie
wychodzę z mojej twierdzy, bo nie mam z kim. A ostatnio, nawet gdybym miał z
kim, to bym i tak nie wyszedł. Chyba wiesz dlaczego.
– Jak to? Nie masz w ogóle żadnych
przyjaciół?
– Mam, pokazać ci? – Zaczął grzebać
w torbie za notatnikiem, w którym miał adresy. – Proszę – podał mi go.
– No proszę, zaraz znajdziemy
ci odpowiednie towarzystwo. – Otwarłem notatnik na pierwszej lepszej stronie. –
O, może Lisa Lemart? Ładne imię. Znałem kiedyś jedną Lisę, siedziałem z nią w szkolnej
ławce, była śliczna, miała długie, rude kręcone włosy i piękne zielone oczy. Zaproponowałem
jej chodzenie, ale powiedziała, że nie jestem w jej typie. – Bill zaczął się śmiać, dopiero po chwili
opanował się i wtrącił.
– Lisa Lemart jest redaktorem
naczelnym prasy z modą i jest już niestety zajęta. Ale masz rację, Lisy są ładne.
– No dobra, tym razem pudło. To
może, Kethrin?
– To fotograf, jest zamężna od…
– zastanowił się przez chwilę – pięciu, nie, sześciu lat i ma pięcioletnią
córkę.
– No to… - przekartkowałem
kilka stron. – Madlen?
– To sekretarka mojego ojczyma
i raczej wolałaby wyjść z nim, niż ze mną.
– Dobra, odpuśćmy sobie
kobiety, męskie towarzystwo jest lepsze, a w końcu chodzi o dobrą zabawę, a nie
randkę. Co powiesz na Daniela Korga? – Spojrzałem na niego, widząc, że krzywi
się znacząco.
– To starszy człowiek, do tego
jeździ na wózku inwalidzkim i ma hopla na punkcie historii świata, za którą ja
z kolei nie przepadam.
– No to co?
– Proszę cię, Tom. –
przekrzywił żałośnie głowę w bok. – Chciałbyś słuchać o ataku Anglików na
Cartagenę w 1741 roku?
– Ile to już razy słyszałeś? –
zapytałem z ciekawości.
– Wystarczająco dużo, żeby
zapamiętać nawet datę.
– No dobra, może masz rację. Tobie
potrzebny jest ktoś młody, najlepiej z wigorem. A co powiesz o Adamie?
Bill pokręcił głową.
– To krawiec.
– A Sebastian Rejman?
– To nasz majordomus.
– Nie wiedziałem, że tak ma na
nazwisko.
Po kilku kolejnych próbach uświadomiłem sobie, że on nie
ma normalnych znajomych. Jego notatnik był wypełniony po brzegi nazwiskami,
które tak na dobrą sprawę nie były nic warte. Bo do kogo miałby zadzwonić
prosząc o pomoc? Krawca? Fotografa? Redaktora naczelnego? Dla tych wszystkich
osób Bill tak naprawdę nie był nikim ważnym.
Wrzuciłem bieg i ruszyłem na zielonym. Te kilka metrów do
kolejnych świateł przejechaliśmy w milczeniu.
Kiedy zatrzymałem się, przekartkowałem jego notatnik do literki
K i chwytając długopis ze schowka między siedzeniami, wpisałem mu swoje imię i nazwisko
oraz numer telefonu, dodając drukowanymi literami PRZYJACIEL i zwróciłem mu go.
Spojrzał na wpis, a potem na mnie.
– Żebyś tego nie żałował, Tom.
– Mam nosa, jeśli chodzi o
ludzi, a ty wydajesz mi się w porządku.
– Dzięki – powiedział. Wyraźnie
był poruszony. Schował notatnik do torby i odwrócił głowę w drugą stronę, jakby
nagle to, co znajdowało się za oknem, było bardziej interesujące, niż wszystko
inne.
– W porządku? – zapytałem.
– Tak – odparł. – Nigdy tu nie
byłem.
– Już prawie jesteśmy na miejscu.
Mam nadzieję, że jesteś bardzo głodny, bo te porcje są gigantyczne.
– Jestem i to bardzo.
Kiedy podjechaliśmy pod lokal i weszliśmy do środka w powietrzu
unosił się taki smakowity aromat, że aż zaburczało mi w brzuchu. Dobrze, że w
tle leciała jakaś muzyczka, bo w przeciwnym razie najadłbym się, ale wstydu.
– Co za zapach – skomentował
Bill.
– Tu tak zawsze pachnie. Chodźmy
do tamtego stolika – kiwnąłem mu głową. Zawsze wybierałem takie miejsca, z
których miałem dobry widok na salę. Bądź co bądź musiałem pamiętać, że Bill
jest pod moją ochroną. Nawet, jeśli osoby przebywające w tym lokalu nie wiedziały,
kim jest, i miały nas za dwóch zwyczajnych facetów, którzy przyszli tu po
prostu zjeść, wolałem dmuchać na zimne.
– Często tu bywasz?
– Ostatnio rzadko, jakoś się
nie złożyło.
Do stolika podeszła kelnerka.
– Dobry wieczór. Dawno tu pana
nie widziałam. – Uśmiechnęła się do mnie.
– Nie było mnie w mieście –
odparłem.
– Co podać?
Spojrzałem na Billa.
– Zdaje się na ciebie – powiedział.
– W takim razie dwa razy specjalność
zakładu, do tego dwa piwa… Mam nadzieję, że pijesz? – Zerknąłem na Billa, a on
tylko kiwnął mi głową. - I frytki.
– Jedne?
– Tak, zjemy sobie na zakąskę,
zanim będzie danie główne.
– Rozumiem – zaśmiała się
kelnerka. – Zaraz podam – powiedziała i odeszła.
– Piwo na noc? Już nie wspomnę
o tym, że ty prowadzisz.
– Bez obaw, jedno mi nie
zaszkodzi, a kiedy zaczniesz jeść, zrozumiesz, że bez piwa ani rusz.
– Boże, to coś ty zamówił?
– Spokojnie, na pewno będzie
ci smakowało. Lubisz ostre potrawy?
– Lubię.
– No to cierpliwie poczekaj.
Kelnerka po chwili przyniosła piwa, a moment później
jeszcze frytki.
Zaczęliśmy podjadać z jednego talerza i popijać piwem. Co
jakiś czas zerkałem, ogarniając wszystko wzrokiem.
– Wybrałeś celowo to miejsce,
prawda?
– Skąd wiesz?
– Widzę, jak się co jakiś czas
rozglądasz.
– Ach, no wiesz… dobrze mi
płacisz. Z takim wynagrodzeniem może uda mi się wcześniej zgromadzić moją bezpieczną
sumę i w końcu rzucę tę robotę w cholerę. Tak że muszę zadbać o to, żeby ci włos
z głowy nie spadł.
– No tak. Coś w tym jest. Chociaż
z tym płaceniem, to nie do końca tak. - Spojrzałem na niego. – To nie ja ci płacę,
tylko mój ojczym.
– Wszystko jedno –
skomentowałem. – Nie zmienia to faktu, że tak dobrze płatnej pracy nie dostaje się
codziennie.
– Fakt – przyznał, przyglądając
się w skupieniu na pełen talerz jedzenia, który właśnie przyniosła kelnerka.
– Smacznego.
– Dziękuję – odparłem razem z Billem
niemal jednocześnie.
– Co to ma być? – zapytał
zaskoczony.
– El Diablo – wypaliłem,
przypominając sobie nagle nazwę tego dania.
– A po ludzku?
– Właściwie, to nie wiem, ale smak
jest obłędny.
– Super. – Bill podrapał się
po czole, ale chwycił widelec i nabierał porcję. A ja tylko obserwowałem, jak
zareaguje. Kiedy przeżuł od razu chwycił za piwo. – Do tego chyba jedno piwo
nie wystarczy - skomentował.
– Zamówię ci drugie – próbowałem
powstrzymać się, by nie wybuchnąć śmiechem na widok jego miny, ale tempo, w
jakim to jadł oznaczało, że raczej mu smakuje.
Zanim zjedliśmy, Bill miał na koncie cztery piwa i
czerwoną twarz, tylko nie wiedziałem, czy to z powodu pikantnej potrawy, czy
ilości wypitego alkoholu.
– Ale się najadłem –
powiedział, opierając się wygodnie.
– Mówiłem.
– A ciebie nie pali, że tylko
jedno piwo do tego?
– Pikantne, ale jadło się
ostrzejsze rzeczy.
– Nie żartuj.
– Poważnie. Byłeś kiedyś w
Meksyku?
– Nie.
– To musisz pojechać i
spróbować tamtejszych regionalnych potraw. Wtedy będziesz mógł powiedzieć, że
jadłeś coś naprawdę pikantnego.
– Zapamiętam to sobie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(Atom)
Hmmm... I co mam napisać..? Nie wiem jak skomentować ten rozdział. Jest rewelacyjny, błędów nie widzę wcale. A na sam rozdział czatowałam już kilka razy w ciągu dnia i widzę, że nie poszło to na marne, ponieważ końcówka poprawiła mi humor niesamowicie. :)
OdpowiedzUsuńCo więcej, chciałam Ci powiedzieć, że powoli przekonuję się do opowiadania "Kochankowie" pomimo wielkiej niechęci, o której wiesz jestem przy 18 rozdziale, i mam zamiar go dokończyć jutro... Chyba muszę znaleźć jakąś pracę, ponieważ mi się kanarki w głowie lęgną. :D
Pozdrawiam i życzę więcej pomysłów.
and-god-said-no
Ja tam lubię kanarki :D
UsuńSuper rozdział, taki lekki i trochę ich tutaj poznajemy ^^ Wydaje mi się, że szybko mogą się zaprzyjaźnić czy Tom tego chce czy nie. Ten gest z numerem był przeuroczy ∩__∩ Widać, że się dogadują i że Bill coraz bardziej zdobywa zainteresowanie Toma. Czekam na następny i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTrudno nie zainteresować się Billem, ale to dopiero początek.
UsuńZ rozdziału na rozdział ,jestem coraz bardziej zachwycona Twoim talentem,piszesz lekko ,świetnie się czyta.Super.Panowie czy chcą czy nie zbliżają się do siebie,ich rozmowy,wyścig,wspólna jazda, uświadomienie samotności Billa i propozycja przyjaźni ze strony Toma,wypad do resteuracji.To świetnie im rokuje.Cieszę się ,że nie muszę czekać tydzień na następny odcinek.Pozdrawiam Beata
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że Ci się podoba. Staram się wrzucać częściej, bo sama wiem jak mnie irytuje długi oczekiwanie na kolejny odcinek.
UsuńPo przeczytaniu dwóch pierwszych rozdziałów, tzn trzech, odnoszę wrażenie, że na początku będzie to jak zabawa w kotka i myszkę.... Podoba mi się to stopniowe budowanie relacji między nimi. Intrygujące jest to, który z nich zrobi ten pierwszy krok do pogłębienia ich kontaktów. Na razie Bill jest tym co "dyryguje", i bardzo mi się podoba, że tym razem Billi ma silną osobowość i bardzo widoczny pazur :-) A co to Toma, widzieć go opanowanego, nie poddającego się emocją, miła odmiana. Zakładam, że tak będzie do czasu, w końcu Tom to Tom - niegrzeczny chłopiec :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i mnóstwo weny życzę :*
Tak, Bill tu zdecydowanie rządzi, ale opanowanie Toma niedługo pójdzie się kochać. Bill ma po prostu szczególny dar irytowania Toma :)
UsuńNie no, zaczyna się mega :D Ja już chcę więcej! <3
OdpowiedzUsuńPs. Da się coś zrobić u Ciebie z tymi zdjęciami w komentarzach? One są gigantycznej jakości i to w sumie przeszkadza troszkę w ogarnięciu co gdzie jak...
Do czwartku już niedaleko. :)
Usuńszczerze mówiąc, to niedawno wpadłam na Twojego bloga i w ciągu ostatnich kilku dni przeczytałam wszystkie Twoje opowiadania, które totalnie mnie zachwyciły i nie mogłam się oderwać od czytania do późnych godzin nocnych. Do gustu najbardziej przypadło mi to ostatnie, aczkolwiek nie ukrywam, że to też bardzo mnie intryguje i z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki. ;)
OdpowiedzUsuńI mam pytanie, czy "Kochankowie" również będą do ściągnięcia w pdf.?
Dziękuję kochana.
UsuńPdf będzie, postaram się w ten długi majowy weekend ogarnąć to do kupy i wrzucić na stronkę.
Fiu Fiu ten rozdział jest super. Długość ach... oby tak dalej :D
OdpowiedzUsuńJakoś nie umiem wyobrazić sobie Toma i Billa razem ale pożyjemy, zobaczymy ;)
OdpowiedzUsuń