Informacja
W niewoli uczuć (23) - Soon :D
INFORMACJA
PDF do ściągnięcia
Klik

Obserwatorzy
Polecam tu zajrzeć
-
2 miesiące temu
-
3 miesiące temu
-
-
-
-
8 lat temu
-
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
10 lat temu
-
10 lat temu
-
10 lat temu
niedziela, 8 listopada 2015
21:00
Odcinek 59
Kolejnego
dnia postanowiłem w końcu pojechać do komisariatu. Po pierwsze: chciałem odzyskać
swój pistolet, a po drugie zamknąć sprawę Nika raz na zawsze. Od rana jednak
czułem się jakiś podenerwowany, co zwykle po tak upojnej nocy z Billem w roli głównej
nie powinno mieć miejsca.
– Wszystko w porządku? – zapytał
mnie, kiedy kolejny raz przekląłem pod nosem, nie mogąc tym razem znaleźć kluczyków
do auta.
– Tak. Nie widziałeś kluczyków
do auta?
– Leżą na komodzie.
Zerknąłem na mebel, mając ochotę palnąć sobie w łeb. Sam
je tam przecież położyłem, zresztą zawsze je tam kładłem. Odkąd nie musiałem
pilnować Billa, często jeździł moim autem; mówił, że czuje się w nim bezpiecznie
i lubi go, więc, żeby mu ich ciągle nie dawać, kładłem je na komodzie.
– Dobra, to jadę. Nie wiem, za
ile wrócę – rzuciłem. Wiedziałem, że komisarz jak się rozgada może mi to zająć trochę
czasu, wolałem nie mówić Billowi, o której będę, żeby się później nie
denerwował. – Jakby co, dzwoń.
– Ok.
W końcu wyjechałem. Do komisariatu miałem jakieś czterdzieści
minut drogi. Rezydencja Trumperów była oddalona od centrum miasta ładnych parędziesiąt
kilometrów i nawet poza godziną szczytu dostanie się do centrum, zajmowało około
dwudziestu minut, a przez to, że ciągle czegoś szukałem, wbiłem się praktycznie
w godzinę, kiedy wszyscy wracali z porannej zmiany.
Na parkingu też kręciłem się wkoło chyba z dziesięć
minut, nie mogąc znaleźć żadnego wolnego miejsca. Wybitnie miałem dziś pecha.
Czasami są takie dni, że cały dzień nic nie wychodzi i dzisiejszy dzień mogłem
zaliczyć właśnie to takich. W końcu wcisnąłem się na miejsce kogoś, kto akurat wyjeżdżał
z parkingu.
Wszedłem do budynku, następnie schodami na górę, kierując
się znanym mi już korytarzem prosto do gabinetu komisarza. Kiedy doszedłem,
zapukałem i nie czekając nawet na zaproszenie, nacisnąłem klamkę, ale drzwi
były zamknięte. Cudownie –
pomyślałem. – Co jeszcze mnie dzisiaj
czeka?
– Komisarza Radke nie ma. Pojechał
do Norymbergi – usłyszałem głos za sobą.
– Właśnie dzisiaj? – odwróciłem
się i przywitałem uściskiem dłoni z Karlem, jednym z pracujących tam
funkcjonariuszy, którego też dobrze już znałem.
– Tak, pilny wyjazd. Pojechał
jakąś godzinę temu. Masz pecha.
– Dziś wybitnego – skomentowałem.
– Chciałem tylko odebrać swoją broń i jakiś list.
– A! Sprawa Trumpera.
– Zgadza się.
– Prowadzę ją razem z Radke,
więc jestem wtajemniczony. Chodźmy do mnie.
Odetchnąłem w duchu, że nie będę musiał tu jechać kolejny
raz. Jak tylko weszliśmy do pokoju Karla, zaprosił mnie gestem ręki, żebym
usiadł. Odsunąłem krzesło, które stało przed biurkiem i usiadłem.
– Zaraz wracam, przyniosę z
depozytu twoją broń.
– Ok.
Chwilę później wrócił z moją bronią i dość grubą teczką
papierów.
– Trzymaj – odezwał się, podając
mi mój pistolet. Obejrzałem broń, sprawdzając zawartość magazynka, po tamtym
feralnym dniu był w połowie pusty.
– Podpisz mi tu odbiór. –
Podsunął mi dokument. – I żebyś mógł dalej pracować, musisz mieć zaświadczenie
od lekarza, że wszystko z tobą w porządku.
– Jasne, podjadę dzisiaj do kliniki.
– A tu jest list, który
zostawił Nik. Jest adresowany do Trumpera, więc przekaż mu go.
Chwyciłem w rękę kartkę i otwarłem ją, czytając
zawartość. Już wcześniej postanowiłem, że go nie oddam Billowi, ale teraz
pomyślałem, że przeczytam go i się jeszcze zastanowię. Wszystko będzie zależało
od tego, co w nim będzie.
Bill… Nigdy nie sądziłem,
że się zakocham w mężczyźnie, ale choć na początku kpiłem z tego uczucia, ono mnie
dopadło i zniszczyło nie tylko mnie, ale całą moją rodzinę. Straciłem wszystko,
na czym mi kiedykolwiek zależało. Wiedziałem, że mnie kochałeś. Sądziłem, że
zdołam Cię odzyskać, ale ten Twój ochroniarz pokrzyżował wszystkie moje plany,
więc postanowiłem się go pozbyć. Długo myślałem, czemu mnie po prostu nie
zabił. Nie mogłem tego zrozumieć, ale w końcu oświeciło mnie, że zrobił to dla
Ciebie. W imię tego, co nas kiedyś łączyło. Jego uczucie jest większe, niż to,
którym Ty mnie kiedyś obdarowałeś i moje, które mam teraz do Ciebie. Nawet nie
wiesz, jak Ci zazdroszczę.
Nie potrafię jednak
znieść myśli, że koło Ciebie jest ktoś inny, a nie ja. Zapewne czeka mnie długa
odsiadka, przeskrobałem tyle, że długo stąd nie wyjdę. Nie wytrzymam w więzieniu,
wiesz o tym. Wiem, że to, co robię, nie jest idealnym rozwiązaniem, ale nie potrafię
inaczej. Dziękuję, że mimo wszystko pomogłeś Lisie i moim dzieciom, nigdy ci
tego nie zapomnę. Jeśli potrafisz, wybacz wszelkie zło, jakie Ci wyrządziłem.
Nik.
Tchórz! To pierwsze, co przyszło mi na myśl. Kochał Billa,
a nie potrafił o niego zawalczyć? Totalna bzdura! Prychnąłem, kręcąc z
niedowierzania głową.
– Leczył się psychiatrycznie –
rzucił Karl, widząc, że przeczytałem list.
– Tak, wiem. Tyle że niewiele
mu to dało – odparłem.
– Nie dokończył leczenia. Bill
stał się dla niego obsesją, która go pokonała. Zanim się powiesił, przyznał się
do poprzednich prób zamachu.
– Cud, że Bill nie zginął –
stwierdziłem.
– Nigdy nie chciał go zabić.
Myślał, że wystraszy go na tyle, że ten będzie szukał w jego ramionach
pocieszenia.
Parsknąłem śmiechem. Ten koleś naprawdę miał nierówno pod
sufitem. Czy on sądził, że Bill ma nadal dziewiętnaście lat? Bill to twarda
sztuka, a jeśli ktoś myśli inaczej, to tylko dlatego, że Bill ma w tym swój cel,
a nie dlatego, że jest bojaźliwy lub słaby.
– Facet ewidentnie pogubił się,
Żył tym, co się wydarzyło przed laty. W ogóle nie dopuszczał do siebie myśli,
że dla Trumpera, to zamknięty rozdział.
– Niestety – przyznałem.
– Wybacz, że zapytam, właściwie,
jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać.
Spojrzałem na niego.
– Zaprzyjaźniłeś się chyba z
Trumperem.
– To znaczy?
– Że on nie jest dla ciebie
tylko zwykłym klientem.
– No, można powiedzieć, że się
polubiliśmy ponad układ klient - pracodawca.
– Dobrze mieć takiego
przyjaciela, który nawet odda krew, żeby ratować ci życie.
– Co? – Zmarszczyłem brwi.
– Tak coś mi się obiło o
uszy. Podobno macie taką samą grupę
krwi.
– Nie wiem. Kto tak
powiedział?
– Sanitariusz z pogotowia.
Taki Latynos.
Doskonale wiedziałem, o kim mówił Karl.
– Wiesz który?
– Tak.
– No, zapytaj go, jak będziesz
miał okazję.
– Zapytam. Dzięki.
– Nie ma za co.
– Ten list… Mogę go zabrać? – zapytałem.
– Przekaże Billowi.
– Jasne, w końcu adresowany
jest do niego.
Wsadziłem kartkę do kieszeni, tak naprawdę postanawiając,
że nigdy mu go nie oddam. Wystarczająco dużo przeżył.
Pożegnałem się z Karlem i zabierając broń, wyszedłem z
komisariatu.
Wsiadłem do auta i ruszyłem do kliniki. Jednak przez całą
drogę myślałem o tym, skąd Bill mógł wiedzieć, jaką mam grupę krwi? Coś mi się
w tym wszystkim nie podobało. Kiedy zajechałem na parking, udałem się do
recepcji. Pielęgniarka pobrała mi jeszcze krew, każąc ją zbadać na cito i skierowała
mnie do gabinetu lekarza. Zanim jednak lekarz podpisał mi zaświadczenie, zbadał
mnie jeszcze.
– Odczuwasz jakiś ból? –
zapytał, uciskając miejsce, w którym byłem postrzelony.
– Tylko, kiedy wstaje, ale nie
mocno.
– To akurat normalne, napinasz
mięśnie brzucha. Niedługo przejdzie. Badania masz wszystkie w normie. –
Podpisał zaświadczenie. – Jedyne, co mogę doradzić, to więcej ostrożności, choć
to twoja praca, ale…
– Będę na siebie uważał. Dziękuję
doktorze.
Wyszedłem z gabinetu i udałem się jeszcze do recepcji.
Zapytałem o sanitariusza, o którym wspominał mi Karl. Okazało się, że był
akurat na zmianie. Korzystając z uprzejmości pielęgniarki, poprosiłem ją, by
mnie do niego zaprowadziła. Kiedy go zobaczyłem, poczułem jakiś dziwny strach.
Podszedłem do niego, witając się. Poznał mnie.
– Jak się Pan czuje?
– Mam na imię Tom – odparłem.
– Podobno mimo konsekwencji przetoczyłeś mi krew w karetce.
– Tak – przyznał. – Pana brat
się uparł. Proszę mu podziękować, za wstawienie się za mną i że nie wyleciałem z
pracy.
– Brat? Ja nie mam brata – rzuciłem,
na co zastygł na moment w bezruchu.
Jego niemiecki pozostawiał wiele do życzenia, ale
wydawało mi się, że dość dobrze rozumiał, co się do niego mówiło.
– Nie? – zdziwił się.
– Nie – pokręciłem głową.
– Powiedział, że jesteś jego
bratem bliźniakiem. Zresztą jesteście do siebie podobni, więc… Naprawdę nie
jesteście braćmi?
Wciągnąłem gwałtownie powietrze. Nagle poczułem w sobie
tak ogromny lęk, że aż zrobiło mi się niedobrze. Mężczyzna najwyraźniej
zauważył moje zmieszanie.
– To pewnie coś źle zrozumiałem.
Dużo się wtedy działo, umierałeś, a on strasznie krzyczał, może powiedział, że
jesteście jak bracia krwi, bo macie tę samą grupę krwi. – Wyjaśnił.
Oczywiście słyszałem, co do mnie mówił, ale to już
docierało do mnie z opóźnieniem. Zbyt wiele razy Bill dał mi do zrozumienia, że
wie o czymś, o czym ja nie mam zielonego pojęcia. Nagle jednak przypomniał mi
się moment, kiedy byłem postrzelony i Bill mówił do mnie, nie pozwalając mi
zasnąć. Przypomniało mi się w końcu, o czym wtedy tuż przed tym, jak straciłem
przytomność, pomyślałem. Bill był moim bratem bliźniakiem!
– Pewnie tak – odparłem, siląc
się w tej chwili na normalne zachowanie. Jednak byłbym ignorantem, gdybym po czymś
takim nadal udawał, że nic się nie stało. – W każdym razie, dziękuję za
ocalenie życia.
– Nie ma sprawy. To moja praca.
Uścisnąłem mu dłoń na pożegnanie i ruszyłem korytarzem, rozglądając
się po drodze za jakąś toaletą. Im intensywniej docierało do mnie usłyszane zdanie
„bratem bliźniakiem”, tym bardziej zawartość żołądka podchodziła mi do gardła.
Z prędkością światła przez mój umysł przewijały się zdarzenia, w których ktoś mówił
nam o naszym podobieństwie i wręcz sugerował, jakobyśmy byli bliźniakami. Coraz
bardziej docierała do mnie myśl, że jeśli to prawda, to pieprzyłem się z własnym
bratem! Mało tego, sam się mu nawet oddałem.
Pierwsze, co zrobiłem, gdy dopadłem toalety, to przemyłem
twarz zimną wodą. Ledwo co powstrzymałem się od zwymiotowania. Nie wiem
dlaczego, ale serce waliło mi jak szalone i nie potrafiłem nad tym
zapanować. Owładnął mną jakiś dziwny
rodzaj paniki i im mocniej starałem się nad tym zapanować, tym mocniej coś
ściskało mnie w gardle, a kiedy miałem takie uczucie, wiedziałem, że nie jest
dobrze. Wybiegłem ze szpitala, dopadając samochodu i wsiadłem do środka. Wyciągnąłem
z kieszeni komórkę i odnalazłem kontakt do kolegi z grupy szkoleniowej. Jarod
pracował w niemieckim wywiadzie, tylko on mógł mi w tym momencie pomóc.
Musiałem się dowiedzieć czy Bill jest moim bratem. Nie miało
dla mnie znaczenia, jak to się stało i dlaczego tak się stało, tylko czy jest
moim bratem? Oczywiście nie powiedziałem Jarodowi całej prawdy. Powiedziałem mu,
że muszę ustalić pokrewieństwo dwóch osób i potrzebuję tej informacji jak
najszybciej. Zapytał, czy jestem w stanie przywieść mu materiał genetyczny obu osób?
Rozmawiałem z nim i patrzyłem na stos zużytych przez Billa chusteczek
higienicznych upchniętych w schowku na drzwiach i pomyślałem, że to było prostsze,
niż mogłoby się wydawać. Godzinę później podjechałam do kumpla, przekazując mu
próbki. Obiecał, że sam dopilnuje, żeby to było sprawdzone jak najszybciej. Za
dwa, trzy dni, tak brzmiały jego słowa i miałem dostać odpowiedź. Czego się spodziewałem?
Nie wiem dlaczego, ale już podświadomie czułem, że jesteśmy braćmi, chociaż jeszcze
starałem się wmawiać sobie, że nie. Jak na złość ciągle przypominały mi się sytuacje,
kiedy ktoś z zupełnie obcych nam osób twierdził, że jesteśmy do siebie podobni,
jak dwie krople wody, jak bliźnięta. Bill zaczął się do mnie wydzwaniać, kiedy na
dworze zrobiło się ciemno, a ja wciąż krążyłem po mieście, nie mogąc znaleźć
sobie miejsca. Dwa, trzy dni, były w tym momencie jak wieczność. Chociaż
wiedziałem, ile tak naprawdę trwają takie badania genetyczne i powinienem być
Jarodowi wdzięczny, że załatwił to w tak krótkim czasie, ale te kilka dni trzymania
od siebie Billa na dystans, to udawanie przed nim, że wszystko jest w porządku…
Nie potrafiłem, po prostu nie potrafiłem. Jeździłem, próbując się opanować,
zdystansować i wmawiałem sobie, żeby nie świrować, zanim nie będę miał
konkretnych dowodów, ale wszystko nadaremnie. Nawet nie chciałem myśleć, co
zrobię, jeśli badania potwierdzą to, czego tak bardzo się obawiałem. W pewnym momencie nawet bez tych badań byłem pewny,
że jesteśmy rodzeństwem. I byłem pewny, że Bill też to wie. Nie wiem, skąd
miałem to przekonanie, ale tak właśnie czułem. Odebrałem w końcu od niego połączenie.
– Nareszcie, Tom! Co się
dzieje? Gdzie jesteś? Czemu nie wracasz do domu? Coś się stało?
– Nie, nic. Nic mi nie jest.
Miałem masę spraw do załatwienia, trochę się to wszystko przeciągnęło. Niedługo
wrócę – odparłem, siląc się, by nie zabrzmieć jakoś dziwnie.
– Na pewno wszystko w
porządku?
– Tak. Nie martw się.
– To dobrze. Strasznie się
denerwowałem, kiedy nie odbierałeś.
– Przepraszam, miałem wyłączony
dźwięk.
– O której wrócisz?
– Niedługo będę.
– Tom?
– Hm?
– Możesz kupić na wynos El Diablo?
Mam straszną ochotę.
– Ok.
– Dziękuję. Kocham cię.
– Ja ciebie też. Na razie – rozłączyłem
się, biorąc głęboki oddech. Może jednak Bill nie miał pojęcia o tym, że
jesteśmy braćmi, o ile w ogóle jesteśmy. Tak po prostu dopuściłem do siebie tę
myśl, że jesteśmy bliźniakami. Czym się sugerowałem? Słowami jakiegoś obcokrajowca,
który mógł coś źle zrozumieć. Doskonale wiem, jak chaotycznie potrafi mówić Bill,
kiedy jest czymś zdenerwowany, a wtedy na pewno był, w końcu umierałem.
O grupie krwi pewnie wiedział z moich dokumentów, zaraz
na pierwszej stronie mojej legitymacji ochroniarza mam to napisane czerwonym
drukiem, właśnie na wypadek takich sytuacji, a że mamy taką samą grupę krwi,
cóż, wielu ludzi ma, jest dość popularna. Pokręciłem głową, kierując się do
restauracji po El Diablo. Musiałem dać sobie na wstrzymanie przez te kilka dni,
zanim nie będę miał wszystkiego czarno na białym. Kilka dni, w ciągu których
będę musiał wymyślić niezłe powody, dlaczego nie chcę z nim uprawiać seksu. Co
więcej, nie chcę, żeby mnie nawet całował i dotykał. Nie chcę, bo jeśli jest moim bratem
bliźniakiem… To będzie nasz koniec.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(Atom)
Nie, nie, nie, nie... To znaczy, wiedziałam, że on się w końcu dowie - bez tego by nic nie przeszło, ale cholera, to takie smutne w pewnym sensie. I chyba większość wie o co mi chodzi. No bo samo to słowo "koniec" i człowieka ogarnia takie bezbrzeżny smutek na myśl o tym. To się po prostu nie może od tak skończyć. Ale będzie kontynuacja, prawda? Wydaje mi się, że gdzieś o tym wspominałaś... I choć raz wręcz błagam, by to nie było tylko moje urojenie.
OdpowiedzUsuńWeny życzę i zdrowia <3
No Bill sobie nagromadził :)
UsuńNiby wiem, że to miało nastąpić, ale i tak mam takie nieeeeee.
OdpowiedzUsuńEgh,i skąd wiedziałam, że Tom tak to odbierze? Że będzie chciał to skończyć, jeśli faktycznie są braćmi? Szkoda mi Billa jak sobie pomyślę, że niedługo jego świat legnie w gruzach. Ugh.
No nic, pozostaje mi tylko czekać.
Pozdrawiam!
Są braćmi, ale jednak wychowanie się w dwóch rożnych rodzinach ma wpływ na ich moralność. Bill postawił na miłość i w dupie ma kim jeszcze jest dla niego Tom, chociaż miał z tym, że pewnego rodzaju dylemat. Tom jest inny, do tego czuje się oszukany przez kogoś komu ufał bezgranicznie i no cóż... Sama zobaczysz co i jak będzie.
UsuńYey! Nareszcie :D Inni się smucą z tego powodu a ja się w uj cieszę xD w końcu Tom się dowiedział, czekałam na ten moment i się doczekałam. A teraz czekam na reakcję Bila :D ale będzie dramaaaaaaa, coś mi się wydaje, że Tom wyjedzie... ale i tak będą razem... czekam na next :D
OdpowiedzUsuńHeh, no masz dobrego czuja.
UsuńKoniec? Daj Wam szansę ♥ Bill się załamie.. :/
OdpowiedzUsuńBill jest sam sobie winien.
UsuńSzkoda mi Bill'a... Teraz tylko wyczekuje jak Bill zareaguje i jak Tom postąpi, co zrobi...
OdpowiedzUsuńTeraz role się odwróciły.... W poprzednich odc to Bill musiał trzymać z dala od siebie Tom'a i robił to "śmiesznie, dziecinnie" a teraz kolej Tom'a.... jestem ciekawa co wymyśli, aby Bill go nie dotykał, całował i prowokował do "czynów"....Ciekawe co powie?
- Bill...nie mogę...mam jelitówkę...
Współczuję jelitówki, ja od 2 tygodni też chora jestem najpierw zdychałam i wydawało mi się, że już wyszłam z tego, a teraz znowu gil po pas i jakieś początki jelitówki też były, ale podobno cola dobra na takie rzeczy. A, że w mojej drugiej robocie cola leje się hektolitrami, to jakoś strułam wirusa, no ale katar jest i czuję się fatalnie.
UsuńO nie! Nie zgadzam się! Protestuję! Liberum veto!
OdpowiedzUsuńTom nie może zarządzić końca czegoś tak pięknego tylko dlatego, że w jego głowie jest to niemoralne, chore, odstające od normalności. Myślę, że w końcu miłość zwycięży, bo w końcu zawsze zwycięża. Chociaż i tak się dziwię, że nie domyślił się wcześniej, tylko dopiero jak mu ktoś powiedział. Biedny, zagubiony Tom.
A tak szczerze, dodając coś od siebie, to jak sobie pomyślę, że mam czekać ze 20 godzin na dalszy rozwój wydarzeń to mnie coś strzela hahahaha. Ale w końcu nadrobiłam to, co miałam zaległe i czuję niedosyt. Takie dziwne, denerwujące uczucie rodzące się w okolicach żołądka, ściskające go niczym imadło.
Życzę weny kochana, jak najwięcej :*
Przemknęło mu przez myśl, ale to była dla niego tak niedorzeczna myśl, że szybko wyparł ją z głowy.
Usuń