Informacja
W niewoli uczuć (23) - Soon :D
INFORMACJA
PDF do ściągnięcia
Klik

Obserwatorzy
Polecam tu zajrzeć
-
1 miesiąc temu
-
3 miesiące temu
-
-
-
-
8 lat temu
-
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
9 lat temu
-
10 lat temu
-
10 lat temu
-
10 lat temu
niedziela, 17 stycznia 2016
21:00
Odcinek 15
"Bo nic nie dzieje się według planu. To, co ważne zdarza się niechcący "
Kilka dni później dostałem dokumenty w sprawie dalszego
losu Viktorii. Miałem dwie możliwości, starać się o adopcję, albo zrzec się
wszelkich praw opiekuńczych i skierować wniosek o znalezienie jej rodziny,
która ją zechce. Wiedziałem jednak, że muszę najpierw porozmawiać o tym z
Billem, a ten już nie raz dał mi do zrozumienia, że chce zatrzymać
dziewczynkę. I choć ostateczna decyzja i
tak należała do mnie, to liczyłem się ze zdaniem, a przede wszystkim uczuciami
Billa. Dlatego, jak go tylko zlokalizowałem, postanowiłem porozmawiać z nim.
– Możemy pogadać? – zapytałem,
siadając naprzeciwko niego.
– To coś pilnego? Bo muszę
odpisać na kilka ważnych maili, a wybitnie mi dzisiaj nie idzie.
– To zależy. Przyszły dziś
papiery odnośnie mojej dalszej opieki nad Viktorią.
– Widziałem.
– No właśnie. Ja wiem, że
chciałbyś, żeby Viktoria z nami została, ale…
– A o czym tu rozmawiać?
Chcesz się zrzec opieki i przekazać dziewczynkę do adopcji, to akurat już wiem
– spojrzał w końcu na mnie znad laptopa, dodając. – I to nie od dzisiaj.
– No tak – przyznałem.
– A ja uważam, że to
niepotrzebne. Viktoria dobrze się tu czuje, kocha nas i ma tu wszystko, czego
potrzebuje.
– Tak, ale wydaje mi się, że
ona potrzebuje czegoś, czego my jej dać nie możemy.
– Czego twoim zdaniem nie
możemy jej dać? Miłości?
– Stabilizacji.
– A czym według ciebie jest ta
stabilizacja? Ciągle o niej mówisz.
– Chodzi mi o pełną rodzinę.
– Miliony dzieci nie ma ojca
albo matki. Miliony wychowuje się u rodzin zastępczych i mimo to wyrastają na
normalnych ludzi. Jeśli sądzisz, że my nie jesteśmy w stanie wychować jej na
normalną osobę, to chyba masz coś z głową. Zresztą my też nie byliśmy
wychowywani w pełnej rodzinie, i co czujesz się przez to gorszy albo
upośledzony?
– Nie, to nie o to chodzi.
– Boisz się, Tom. Boisz się
odpowiedzialności. Sama myśl o tym, że będziesz odpowiedzialny za kogoś jeszcze
prócz siebie, przeraża cię. I boisz się, że będziesz miał kolejny powód, by
żyć.
– Nie prawda, o czym ty w
ogóle mówisz? – Odetchnąłem głośno, ta rozmowa była gorsza niż sądziłem.
– Dobrze wiesz, o czym.
– To ty nie masz pojęcia, w co
się pakujesz. Ja w przeciwieństwie do ciebie przez rok przebywałem z nią dzień
w dzień. Czasami bardziej byłem jej niańką niż ochroniarzem. To ja się nią
opiekowałem, kiedy była chora. Ja się z nią bawiłem. Ja byłem przy niej 24
godziny na dobę, i wiem, co to znaczy mieć dziecko i mówię ci, że wymiękniesz
po miesiącu, a ja nie chcę potem zostać z tym wszystkim sam, bo tobie się nagle
odwidzi, przejdzie ci fascynacja dzieckiem i zachcesz podbijać kolejny
kontynent swoją nową kolekcją ubrań. Wtedy Viktoria nie będzie już dzieckiem,
które pragnąłeś, tylko uciążliwym balastem.
– Tak mnie widzisz? Sądzisz,
że takim pustym człowiekiem jestem? Że tak lekko traktuję innych i ich uczucia?
– Czasami w ogóle nie wiem,
jaki jesteś.
– Nie wierze, że to mówisz –
odparł po chwili namysłu. – Może niech ona zdecyduje czy woli zostać z nami.
– Przecież to oczywiste, że
zechce zostać z nami. Zna nas, do tego ma tu tyle zabawek, że żadne normalne
dziecko nie zechce odejść z takiego raju, ale ona potrzebuje czegoś więcej.
Zastanów się, Bill, czy gdybyś miał dziecko, córkę i musiałbyś zdecydować, komu
ją oddać, kogo byś wybrał, takich dwóch jak my, czy normalną rodzinę?
– My też jesteśmy normalni,
Tom. I wybrałbym ludzi, których kochałaby moja córka, czyli nas.
Westchnąłem i oparłem głowę o zagłówek, wlepiając wzrok w
sufit, ta rozmowa była bez sensu.
– Tom, daj już temu spokój,
niech zostanie, jak jest.
– Wiesz, że chcę dla niej jak
najlepiej i wcale nie jest mi łatwo nawet o tym myśleć a co dopiero mówić.
Myślałem, że w tej sprawie zgadzasz się ze mną.
– Nie chcę, żeby Viktoria stąd
odeszła – powiedział krótko, wlepiając we mnie swoje spojrzenie.
– Żartujesz?
– Nie. I chciałbym, żebyś
wystąpił o prawną opiekę nad małą.
– Chyba oszalałeś!
– Nie. Rozmawiałem z
prawnikiem, załatwienie czegoś takiego to tylko czysta formalność, rozumiesz?
To kwestia kilku tygodni i Viktoria może być nasza.
Wstałem, bo dalsza dyskusja ewidentnie nie miała sensu.
Niepotrzebnie w ogóle o tym wspomniałem, ciągle brałem pod uwagę jego uczucia.
Ok, płacił za jej leczenie, nie mało, przyznaje, ostatnia operacja pochłonęła
tyle pieniędzy, że nigdy by nie było na nią stać przeciętną rodzinę, która by
ją adoptowała, ale to nie oznaczało jeszcze, że tym samym Viktoria staje się
jego własnością.
– Dokąd idziesz?
– Do Viktorii – odparłem i
ruszyłem do jej pokoju.
Gdy wszedłem do środka, bawiła się.
– Hej, co robisz?
– Bawię się. Pobawisz się ze
mną?
– A w co się bawisz?
– W pokaz mody.
– Aha. Popatrzę sobie, mogę?
– Tak.
Mała przebierała lalki Barbi i układała je w rządku,
mówiąc do nich tak, jakby była szefową agencji mody. Bill ją zafascynował modą
i tym całym blichtrem. Położyłem się na dywanie, podpierając głowę na ręce i
obserwowałem ją.
– Viktoria?
– Tak?
– Dobrze się czujesz? Nic cię
nie boli? – zapytałem.
– Nie.
– Na pewno?
Skinęła głową.
– Musisz mi pomóc –
powiedziała nagle. – Jesteś moim asystentem i musisz mi pomóc. – Podała mi
jedną z lalek. – Włóż jej buty – wcisnęła mi do ręki jakieś miniaturowe buciki.
Usiadłem po turecku, próbując założyć lalce to coś. Chyba
mi odbijało, że to robiłem.
– Tak dobrze? – zapytałem,
podając jej lalkę.
– Tak.
– A teraz tej ubierz to –
kolejny raz wrobiła mnie w jakieś przebieranki. Tyle że tym razem już nie szło
mi tak łatwo. – Źle to robisz – powiedziała, widząc, że kompletnie sobie nie
radze.
– Tu musisz rozpiąć i tak to
ściągnąć.
– Ach, no dobrze, już teraz
wiem – odparłem. – Co mam jej założyć?
– To. I pośpiesz się, bo zaraz
będzie pokaz, nie mamy tyle czasu.
Czemu momentami widziałem w niej zachowanie Billa? Jego
słowa, gesty, nawet to jak poprawiała ubranka na lalkach, robiła to dokładnie tak
jak on na modelkach.
– Jesteś doskonała –
powiedziała do jednej z lalek, ustawiając ją w pierwszej kolejność na scenie
zrobionej z kilku zsuniętych do siebie małych taboretów – Dziś będziesz
otwierać pokaz. Pamiętaj, jesteś gwiazdą.
Dzieci często udają swoich rodziców, więc nie zdziwiło
mnie to, że chciała być taka jak on, ale zastanowiło mnie, jak wielki wpływ
miał na nią Bill.
– Tom, telefon do ciebie –
usłyszałem głos Billa za sobą. – Zostawiłeś komórkę w salonie.
– Dzięki – odparłem i
odebrałem połączenie. Dzwonił Jarod, chciał się spotkać i pogadać. Umówiłem się
z nim na mieście i jakąś godzinę później wyjechałem z rezydencji.
Spotkanie nie trwało długo. Dowiedziałem się tylko kilku suchych
fakty odnośnie ojca Viktorii i całej tej sprawy. Wyglądało na to, że obejdzie
się bez ciągania dziewczynki po sądach, to była zdecydowanie dobra wiadomość.
Po godzinie Jarod wrócił do pracy, a ja szwendałem się samochodem po
Berlińskich uliczkach, aż zajechałem pod swój stary dom. Wszedłem do środka,
używając klucza spod parapetu. Dziwnie dobrze się tu czułem, w końcu na swoim
miejscu. Stwierdziłem, że muszę tu kupić jakiś telewizor, i koniecznie lodówkę.
Dla mnie i Billa nieco ograniczyła się swoboda, nawet w nocy musieliśmy uważać,
bo istniała możliwość, że małej może się coś przyśnić i zwyczajnie przyjdzie do
nas, kiedy będziemy akurat w trakcie. Tu moglibyśmy z Billem się spotykać i w
końcu pokochać się tak jak to najlepiej lubiliśmy, długo i głośno. I tak też
zrobiłem, w ciągu tygodnia przybyło kilka rzeczy w moim starym domu. Telewizor,
choć połowę mniejszy od tego, który był w rezydencji Billa, ale w tym
niewielkim salonie i tak wydawał się ogromny. Lodówka także była pokaźnych
rozmiarów, chociaż na razie świeciła głównie pustkami. Nie byłem dobry w
meblowaniu, to Bill zawsze wiedział, co należy kupić na już, a co może
spokojnie poczekać do następnych większych zakupów.
Po powrocie do domu dowiedziałem się, że Anna ma wnuczkę
w wieku Viktorii, więc zapytałem, czy dziewczynki nie mogłyby się od czasu do
czasu razem pobawić. Była zaskoczona moją propozycją, ale się zgodziła przyprowadzić
wnuczkę, żeby dziewczynki mogły się poznać.
Nawet nie przypuszczałem, że Bill podsłucha moją rozmowę
z Anną i urządzi mi taką awanturę.
– Muszę małej znaleźć jakiś dom
i rodzinę, która ją pokocha jak swoje własne dziecko – tłumaczyłem Annie.
– Myślałam, że Viktoria
zostanie z tobą.
– Ze mną? – zaskoczyła mnie
tym stwierdzeniem. – Jej ojciec uczynił cię jej opiekunem chyba nie bez
przyczyny. Na pewno widział, że świetnie sobie radzisz z dziećmi i że Viktoria
cię bardzo lubi.
– To rozwiązanie miało być
tylko tymczasowe. Bruno doskonale wiedział, że ja nie mogę zostać dla małej
ojcem.
– Czyżby? – zapytała Anna i
wyszła z kuchni do spiżarki.
Spojrzałem na Sonię. Od początku nie wtrącała się, tylko
przysłuchiwała, zresztą nie tylko ona, Bill stojący w drzwiach też, ale jego
oczywiście nie zauważyłem. Dopiero gdy Sonia zerknęła na niego, zwróciła tym
moją uwagę. Odwróciłem głowę w jego stronę, widząc jakiś dziwny grymas na jego
twarzy.
– Możemy pogadać? – zapytał.
– Jasne – odparłem i ruszyłem
za nim, widząc, że oddala się z kuchni. Ledwo weszliśmy do salonu, a Bill
zatrzymał się i odwrócił, wlepiając we mnie tak wściekłe spojrzenie, że aż
zmarszczyłem brwi.
– Chyba nie myślisz o tym
poważnie? – zapytał.
– O czym?
– O oddaniu Viktorii.
A jednak słyszał.
– Owszem.
– Dlaczego? Przecież już o tym
rozmawialiśmy.
– Z wielu powodów. Po
pierwsze: małej potrzebna jest stabilizacja, której przy naszym trybie życia
nie będzie miała nigdy. Po drugie: potrzebuje kogoś, kto ją będzie kochał i da
jej poczucie bezpieczeństwa, a my raczej więcej skupiamy się na miłości do
siebie, niż kogoś innego. I po trzecie: dziewczynka musi zniknąć, stać się
zupełnie inną osobą, trzeba zmienić jej akt urodzenia i nazwisko, może nawet
imię, ja nie mogę jej dać swojego, bo byłem jej ochroniarzem i jeśli ci
popaprańcy zaczną szukać to znajdą ją i zabiją.
– To wszystko? – zapytał,
ledwo co panując nad sobą.
– Mniej więcej. To te
podstawowe powody, ale jeśli chcesz, mogę dorzucić coś jeszcze.
– Po pierwsze: doskonale obaj
wiemy, że przy nas miałaby stabilizacje, nigdy nie musiałaby się martwić, że
zabraknie jej środków do życia czy nauki. Po drugie: kochająca rodzina? Wszyscy
ją tu kochają, zaczynając od Sebastiana, a kończąc na tobie.
Wziąłem głęboki oddech, chcąc zaprzeczyć, ale Bill
położył mi palec na ustach.
– Nie skończyłem jeszcze. Po
trzecie: ja mogę jej dać swoje nazwisko.
– Nie – odparłem krótko.
– Co nie?
– Wszystko.
– Ale dlaczego?
– Bo tak postanowiłem.
– Czyli w ogóle nie obchodzi
cię Viktoria.
– Wręcz przeciwnie, jej los
jest dla mnie teraz najważniejszy.
– A ja się nie zgadzam. Nie
oddasz jej nikomu!
Prychnąłem.
– Na szczęście niewiele masz
do gadania.
– Mam bardzo wiele do gadania,
to ja opłacam jej leczenie.
Aż mnie ścisnęło coś w środku.
– Wiedziałem – odezwałem się,
próbując zapanować nad emocjami. – Wiedziałem, że wcześniej czy później mi to
wypomnisz.
– Zagrałem tylko twoją własną
kartą – odgryzł się. – Kiedy jest wszystko dobrze, mówisz „nasza Viktoria”, a
kiedy przychodzi o podjęcie tak ważnej decyzji, nagle ona jest tylko twoja, bo
Bruno uczynił cię jej tymczasowym opiekunem? To ci oznajmiam, że jeśli tak
pogrywasz, to złożę dokumenty o adopcję dziewczynki i zrobię wszystko, żeby
stać się jej jedyny prawnym opiekunem.
Zaśmiałem się.
– Na szczęście samotnym
kawalerom dzieci nie dają.
– Nie? – zapytał z taką
pewnością, że zwątpiłem. – To się przekonasz. Więc radzę ci nie zadzierać w tej
kwestii ze mną, bo ci ją odbiorę.
– Wiesz co? Wal się! – warknąłem
i wymijając go, wyszedłem z salonu.
Zastanowiło mnie to, co usłyszałem od Billa. Czy byłby
zdolny zrobić coś wbrew mojej woli? Wiem, że był uparty i konsekwentny, jeśli
czegoś chciał, ale ja byłem dla niego kimś ważnym, chyba nie przeciwstawiłby się
mojej decyzji, nie po tym, ile nas łączyło i co przeszliśmy.
Wyszedłem, kierując się na dół, a potem prosto do
samochodu. Byłem wściekły na Billa, choć nie, tak właściwie to byłem wściekły
na siebie, że nie potrafiłem mu wybić z głowy tego pomysłu.
Ruszyłem z miejsca, zostawiając na żwirze dwa zryte ślady
po kołach. Wiedziałem gdzie chcę się zatrzymać i zmierzałem tam, gdzie
ostatnimi czasy dość często gościłem – do mojego byłego domu.
Zaparkowałem na podjeździe i wyciągając klucz spod
parapetu, wszedłem do domu.
Bywałem tu ostatnio tak często, że jak tylko zgarnąłem
pilota z kanapy, włączyłem telewizor, a następnie udałem się do kuchni,
grzebiąc po chwili w lodówce. Za wiele w niej nie było, zwykle alkohol i
niedojedzona pizza, ale dziś nawet z tym było kiepsko, znalazła się jedynie
jedna mała parówka, którą zjadłem praktycznie na raz. Przeskakując oparcie
kanapy, wyłożyłem się na niej, przełączając kilka kolejnych kanałów, zanim coś
na tyle mnie zainteresowało, bym zdecydował się popatrzeć.
Musiałem chyba w końcu przysnąć, bo kolejna rzecz, jaka
do mnie dotarła, to pukanie do drzwi.
Spojrzałem na zegarek, zdrzemnęło mi się dobre dwie
godziny. Wstałem, przecierając twarz i podszedłem do drzwi, otwierając je.
Wcale się nie zdziwiłem, widząc w nich Billa.
– Hej. Kupiłem dwa razy El
Diablo na wynos i trochę piwa, masz ochotę?
Chwilę patrzyłem na niego.
– Bill, jeśli sądzisz, że…
– Chcę z tobą zjeść i się
napić. – Zerkną do środka, zauważając włączony telewizor. – I pooglądać
telewizję, tak po prostu.
– Tak po prostu wiem, że nie
wytrzymasz i zaczniesz te swoje wywody.
– Nie. Nie zamierzam ani
jednym słowem wracać do tego tematu. Przysięgam. Więc jak, mogę wejść?
Westchnąłem i odsunąłem się z przejścia, tym samym
zapraszając go do środka.
– Kupiłeś telewizor?
– Jak widzisz.
– I lodówkę – dodał,
rozglądając się.
– Muszę gdzieś chłodzić
alkohol.
– To wstaw jeszcze te piwa. Co
prawda wziąłem zimne, ale po drodze trochę się zagrzały. – Podał mi reklamówkę.
Nic nie powiedziałem, tylko wyciągnąłem dwie butelki z torby, stawiając na
stole w kuchni, a resztę włożyłem do lodówki.
– Masz jakiś sztućce? –
zapytał, wyciągając jedzenie z torby.
– Tylko plastikowe.
– Mogą być, a szklanki?
Podrapałem się po głowie.
– Niestety, akurat szklanek
nie mam.
– Trudno, będziemy pić z gwinta.
Usiedliśmy na kanapie przed telewizorem z tackami El
Diablo, papierową torebką wypełnioną frytkami i piwem.
– Podgłoś trochę, ten film
jest świetny – powiedział, skupiając się na scenie.
– Widziałeś go już?
– Tylko kawałek.
To było dziwne. Siedzieliśmy tak, zajadając jedzenie na
wynos i popijając piwo przed telewizorem, komentując każdy kolejny zwrot akcji
i w ogóle nie schodząc na temat, przez który się pokłóciliśmy.
– On wie, mówię ci –
powiedział, święcie przekonany o słuszności swojego osądu.
– Nic nie wie.
– Oczywiście, że wie.
Widziałeś, jak na nią popatrzył?
– No proszę cię – szturchnąłem
go łokciem. – Ma na nią ochotę, powiedziałby jej wszystko byle tylko ją zdobyć.
– No nie, cholera! –
zdenerwował się, gdy pojawiła się reklama. – Daj jeszcze po piwie – rzucił,
oddając mi pustą butelkę.
Jako gospodarz, wstałem i poszedłem do kuchni przynieść
nam po kolejnym browarze.
Kiedy nie poruszaliśmy żadnego istotnego tematu, który
dotyczył głównie naszego życia, dogadywaliśmy się świetnie, jednak ja doskonale
wiedziałem, po co Bill tu przyszedł.
Obejrzeliśmy film do końca. Po tych piwach trochę
szumiało nam w głowach i w końcu to ja nie wytrzymałem.
– Bill, ja się nie czuję na
siłach opiekować się małym dzieckiem. Masz rację, boję się, rozumiesz?
Spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
– Czego się boisz?
– Że sobie nie poradzę. To
dziecko przeżyło piekło. Po co narażać ją na kolejny stres? Myślisz, że ona nie
odczuje naszych kłótni?
– Jakich kłótni? Ty mi się
postawiłeś a ja tobie, i to nazywasz kłótnią? Bo wyszedłeś obrażony z domu
pewnie z zamiarem nocowania tu przez kilka dni, tylko po to, żebym odpuścił, i
to twoim zdaniem jest kłótnia?
– A nie?
– Nie, Tom. W tej chwili ja za
wszelką cenę próbuję cię przekonać, aby mała została, a ty się buntujesz. Tom,
ona przy tobie czuje się bezpieczna, czy ty tego nie widzisz?
– Widzę, że woli twoje, niż
moje towarzystwo.
Prychnął.
– Bo jeszcze gotów jestem
pomyśleć, że jesteś zazdrosny. Ona ciągle zerka za tobą. Ciągle musi cię mieć
na oku. Nie pozwalasz jej okazywać sobie uczuć, dlatego tego nie robi.
– No bez przesady. Po prostu
nie pozwalam sobie wejść na głowę jak ty.
Bill pokręcił głową.
– Jesteśmy siebie warci,
naprawdę – skomentował.
– Z kim ją zostawiłeś? –
zapytałem.
– Z Anną i jej wnuczką.
Dziewczynki się polubiły, śpią dzisiaj razem. Miałeś świetny pomysł, żeby się
zaprzyjaźniły. Nadajesz się na ojca o wiele bardziej niż ja.
– Jasne – bąknąłem pod nosem.
– Powiedziałeś jej, że czeka ją kolejna operacja?
– Tak. Rozmawiałem z nią o
tym.
– I co?
– Zapytała o ciebie, czy tam
będziesz.
Pokręciłem głową. Zdecydowanie chyba jednak za mało
wypiłem, bo nagle poczułem się trzeźwy, jakbym w ogóle nic dzisiaj nie wypił, a
jeszcze parę minut temu dałbym sobie rękę uciąć, że kręciło mi się w głowie od
nadmiaru alkoholu.
– Znowu będzie cierpiała.
– Ona nie cierpi, Tom. Dostaje
leki przeciwbólowe i niczego nie czuje.
– Płacze, więc musi ją boleć.
– Płacze, bo się boi, a nie
dlatego, że ją coś boli. Przeraziło cię to, co wtedy zobaczyłeś w łazience –
stwierdził. – Zareagowałeś błyskawicznie, ale to był impuls, a nie świadome
działanie. Tak naprawdę widok takiej ilości krwi zwalił cię z nóg.
– To jest dziecko, co w tym
dziwnego, że tak zareagowałem?
– Nic, absolutnie nic, ale to
oznacza, że ci na niej zależy bardziej, niż sobie zdajesz z tego sprawę. Każdy
rodzic jest przewrażliwiony na punkcie swojego dziecka.
– A skąd ty to wszystko wiesz?
Taki ekspert jesteś? Masz dzieci? Studiowałeś psychologie?
– Dużo czytam na różne tematy,
a ty akurat jesteś książkowym schematem nadopiekuńczego rodzica.
Zaśmiałem się.
– Chyba za dużo wypiłeś, bo
zaczynasz opowiadać takie same bajki jak Viktorii.
– Owszem, jestem pijany, ale
wiem, co mówię i ty też doskonale wiesz, że mam rację. Czujesz to tu – Położył
mi rękę na klatce piersiowej.
Westchnąłem.
– Dobrze, dajmy już temu
wszystkiemu spokój. Dopóki Viktoria nie będzie w pełni zdrowa, zostanie z nami
i obiecuję, że nie wspomnę o szukaniu jej nowej rodziny ani jednym słowem. Ale
jak już wyzdrowieje…
Bill położył mi rękę na ustach.
– Najpierw zajmijmy się jej
zdrowiem, potem przyjdzie czas na inne decyzje, ok?
Skinąłem głową, godząc się.
– Masz tu jakiś koc i
poduszkę? W tym stanie raczej nie wrócę dziś do domu. Przenocuję tu, mogę?
– To także twój dom, ale na
pościel nie licz. Mam tylko to, co widzisz na kanapie – odparłem, mając na
myśli jasiek i gruby wełniany koc, który woziłem zwykle w samochodzie.
– Nie wiele, ale powinno
wystarczyć, jeśli mnie przytulisz.
– Ja się nie kładę, nie jestem
śpiący.
Bill się uśmiechnął.
– Rozumiem. A może masz ochotę na coś
innego… Na mnie?
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(Atom)
Przeczytam i skomentuję pod tym postem jak tylko wrócę ze szkoły, teraz wpadłam jedynie zaprosić cię na prolog mojego nowego opowiadania na http://masks-and-masquerades.blogspot.com/ oraz na kontynuację na http://grzech-za-grzechem.blogspot.com/ :D
OdpowiedzUsuńMiłego dnia, Niki!
Kochana! Jestem cały czas i czytam wszystko tylko nie za bardzo mam pomysły jak skomentować to co się teraz dzieje! Ale nie opuszczam Cię i śledzę dalszy rozwój wydarzeń! :) :*
OdpowiedzUsuńWeny! :)
Już jak Bill przyjechał do Toma, to wiedziałam, czym to się skończy :D Bill jest teraz taki słodki, a Tom się waha. Przecież Wiki będzie dobrze u nich, na pewno. Ma tam wszystko, a ich widzę z gromadką dzieci trójką, albo nawet czwórką. Teraz mnie ciekawi, jak poprowadzisz dalej akcje, bo jak na razie jest miło . . . Za miło ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na next :D
Wszystko zmierza we właściwym kierunku, żeby przestało być miło. Już niedługo. Hehehehe
UsuńMiałam przeczytać dwa dni temu, ale jakoś mi się przeciągnęło...
OdpowiedzUsuńMam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony uważam, że Tom jest głupi i zgadzam się z Billem, ale z drugiej rozumiem Toma i... Mam mętlik. Szczerze mówiąc, boję się czytać kolejne rozdziały, bo już nie jest zbyt miło, a skoro ma być jeszcze gorzej... Jestem ciekawa, czym nas jeszcze zaskoczysz. Czy po prostu to, co dzieje się teraz będzie się walić coraz bardziej, czy może dołożysz im jeszcze więcej problemów? Co z tymi ludźmi, którzy zabili Bruno...?
"I boisz się, że będziesz miał kolejny powód, by żyć." - Tak, tym zdaniem definitywnie utrzymałaś mnie w przekonaniu, że to wszystko może nie skończyć się dobrze. Ile jest związków, które rozpadają się przez dzieci? Czasem dziecko jest wręcz uwieńczeniem dobrego związku, czymś, co łączy ludzi do końca... Ale dla Toma to chyba rzeczywiście zbyt duża odpowiedzialność. Zwłaszcza, że relacja bliźniaków powoli przeradza się w coś toksycznego... A może jest już taka od dawna? Nie wiem, co mam myśleć.
Cóż, życzę ci weny i niecierpliwie czekam na jutrzejszy rozdział.
No i jeszcze raz pragnę cię zaprosić do siebie na http://grzech-za-grzechem.blogspot.com/ oraz nowy twincest na http://masks-and-masquerades.blogspot.com/, bo nie ukrywam, że zależy mi na twojej opinii jako jednej z moich najbardziej uwielbianych autorek.
PS nie znęcaj się za bardzo nad Viktorią, proszę... Bardzo nie lubię obecności dzieci w twincestach, ale twój jest wyjątkiem i bardzo polubiłam tę małą.